Kiedy my idziemy w biało-czerwonych paradach, jest jeden chłopak, który spokojnie wyjmuje zapałki z kieszeni. Nie wiem, ile ma lat, może z dwadzieścia, może trochę mniej. Może jest w wieku naszych absolwentów, a może w Twoim. Bijemy brawo na kolejne słowa Prezydenta dobiegające z telewizora, a on siada po turecku na środku drogi do swojego klasztoru. Dzierżymy dumnie swoje proporce i krzyczymy hasła pełne radości. O 20:00 do prasy trafia nagłówek: „123 samospalenie w akcie protestu w Tybecie”. Ale my nic o tym nie wiemy, bo przecież my swoją wolność mamy.
Większości z nas się wydaje, zwłaszcza 11 listopada, że czasy wojen o niepodległość są już dawno za nami. Słyszymy o dzikich zrywach w bliskiej Azji czy na północy Afryki, nie do końca wiemy, o co chodzi, mamy nadzieję, że benzyna nam przez to nie podrożeje i czasami pogłośnimy wiadomości, kiedy jakaś duża liczba stanie obok słowa „ofiary”. „Ranni” już nas tak nie ruszają, to w końcu tylko jakaś noga albo ręka mniej. Rozłam Sudanu dla większości z nas był szokującą wiadomością drugiego planu, jakby jednego dnia ktoś postanowił sobie „o, a teraz zrobimy z naszego państwa dwa”. Mamy ONZ, mamy milion innych organizacji pokojowych, mamy wielkie i praworządne Stany Zjednoczone, mamy Fakty na TVNie – co złego może się dziać?
To jest chyba w tym wszystkim najsmutniejsze - że mając to wszystko jedynym sposobem, jaki mają ludzie na walkę o swoje prawa, jest podpalenie się z wyrazem spokojnej dumy na środku ulicy. Najlepiej, żeby ktoś jeszcze zrobił zdjęcie płonącego ciała do The Times, wtedy dostanie nagrodę Pulitzera i może komuś się ten mały, biedny Tybet obije o uszy. Od czasu przejęcia Tybetu przez Chińską Republikę Ludową w połowie XX wieku niewiele tam się zmieniło – upadają kolejne świątynie, Tybetańczykom odebrano wolność religijną, a za niewywieszenie chińskiej flagi w święto narodowe co roku zostaje zamordowana setka buntowników. Imigracja Chińczyków zrobiła z Tybetańczyków mniejszość we własnym narodzie – nie przypadkiem zresztą, bo rząd sam tą imigrację nakazuje. Ostatnie głośne protesty odbyły się w 2008, przed Olimpiadą w Pekinie. Wiecie, jakie były komentarze ze strony świata? Jedne były „nawoływaniem o dialog i spokojne rozwiązanie problemu”. Drugie – wyzwaniem protestujących Tybetańczyków od działających bezprawnie wandali. Łącznie na śmierć skazano kilka tysięcy powstańców – ale kto by się przejmował, kiedy Usain Bolt zdobywa kolejne złoto.
W tym roku Chiny zgłosiły swoją kandydaturę do Rady Praw Człowieka ONZ. Nie wiem, na jakiej podstawie w ogóle ktoś z tamtejszego rządu na to wpadł i nie wiem, jaki trzeba mieć tupet żeby to zrobić. Świat jednak zaczyna dostrzegać Chiny poza pryzmatem produkowanych tam samochodzików dla dzieci. W Internecie ruszyła petycja, będąca sprzeciwem wobec wspomnianej kandydatury, będąca – wreszcie – zwróceniem uwagi na Tybet. Lepiej późno niż później, czyż nie?
My za patriotyczne piosenki w nagrodę pojedziemy na wycieczkę do Trójmiasta. Niech dla innych też będzie nagroda – za możliwość dumnego powiedzenia „to jest mój kraj”. My Polacy chyba dobrze rozumiemy, jak wiele znaczą te słowa.