Pierwszy singiel Every Teardrop is a Waterfall podzielił słuchaczy – jednych urzekł, drugich odrzucił i przestraszył. Zarysował on mniej więcej klimat całego krążka, znacznie innego od wcześniejszych. Rewolucja Coldplay polega na natężeniu elementów popowych, a odstawieniu charakterystycznych dla zespołu gitarowych brzmień. Drugi singiel Paradise już nikogo nie trzymał w niepewności – Coldplay stało się bardziej mainstreamowe niż było.

Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie trzech intro wprowadzających do poszczególnych utworów. Pierwsze z nich rozpoczyna całą płytę i w przyjazny sposób otwiera energicznege Hurts Like Heaven. Równie wesoło brzmi Charlie Brown, który zachował w sobie sporo z poprzednich wykonań Coldplay. Ballada akustyczna Us Against the World jest klimatycznym utworem dojrzewającym z każdym dźwiękiem, by pod koniec wybuchnąć całą swoją instrumentalną głębią. Tą samą aurą kieruje się utwór U.F.O, który także daje odpocząć na chwilę od przytłaczających bitów.

Dużą rewelacją na płycie miało być Princess of China, w którym gościnnie śpiewa Rihanna. Współpraca z taką artystką jeszcze bardziej podkreśla zmianę w stylu Coldplay. Znana piosenkarka nie jest  za bardzo uwypuklona w tej kompozycji; raczej w skromny sposób wykorzystano taką gwiazdę. Trudno określić czy działa to z korzyścią dla zespołu.
Osobiście odczuwam zagubienie w nowej koncepcji Coldplay i zrozumieniu całego krążka. Chłopaki postawili pewien  krok, bardziej niż zwykle oddalający ich od rocka alternatywnego i trochę martwi to część fanów. Trudno całkowicie skrytykować negatywnie płytę, ale wywołuje ona mieszane uczucia. Zatęskniłam do „Coldplayowych” gitar, bassu i perkusji.

xyz


Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto