/wersja poprawiona/

 Mówi się, że każdy sen ma jakieś znaczenie, niesie za sobą jakieś wspomnienie w nieco innej postaci albo jest to przebłysk naszych najbardziej ukrytych pragnień lub wyraz tego, czego najbardziej się boimy. Michał doskonale pamięta pewien sen, który po raz pierwszy przyśnił mu się, gdy miał jakieś 3 lata.

Kiedy rodzice Michasia doczekali się wystarczajacej gotówki, aby zacząć budowę domu (DOMU, nie tej szopy, w której mieszkali wcześniej), ojciec Michała zatrudniony był wówczas w firmie, produkującą pizzę, mama z kolei była kasjerką na tarasie widokowym najwyższego budynku w mieście. Na lokalizację jednego ze swych marzeń (otwierających wrota do szeroko pojętego, oblepionego w różowe chmurki tryskające piorunami pod tytułem \"szczęście\" pojęcia rodziny) wybrano sporą działkę tuż za wspomnianą wcześniej \"szopą\". Zaczęły się wykopy, a jako, że dzieciak był mały, niezbyt głęboka dziura wydawała się zatrważająco wielką. Stał na skraju i obserwował wyryte w glinie wzory, które niedługo zalane miały być przez fundamenty wymarzonego domu. Domu, który będzie zarówno centrum szczęścia, rodzinnego cipeła jak i źródłem dochodów rodziny na najbliższe lata (zamysł stworzenia czegoś na wzór pokoi pod wynajem). Kiedy Michaś obejrzał się za siebie, jakaś dłoń, wywysuwająca się spod dość obcisłego brązowego rękawa w czerwone wzory, chwyciwszy go za główkę zepchnęła malca w dół. Michał budził się z krzykiem przez kilka lat i nadal jest to jedyny sen, który Michał jest w stanie opowiedzieć od A do Z, z każdym szczegółem.

Kiedy Michał skończył 4 lata, rodzina powiększyła się o drugie dziecko - Mateusza.

Kiedy budowa domu trwała w najlepsze, widok ojca obijającego się to o lodówkę, to o meble i lądującego bezwładnie na podłodze był już codziennością. Cała ta monotonia wpędziała dzieciaka w swego rodzaju poczucie akceptacji - tak jest, a więc tak być musi. Sam fakt, że nieraz Michałek zastanawiał się nad tym, skąd brały się na jego ciele te fioletowe plamki sprawiał, że dziecko uznawało to za coś normalnego.

Mam szczerą nadzieję, że żadne z Was nie musiało nigdy poznawać czym jest ból w taki właśnie sposób, kojarząc wielką łapę potwora, okładającą bezbronne dziecko albo za to, że płacze albo za to, że wydłubało lukier z sękacza albo za to, że żyje. Łapę, która dawała chwilę spokoju na wypłakanie się, aby w międzyczasie zająć się w identyczny sposób matką, która ma czelność próbować dziecko wyrwać ojcu.

Michał przerzucając gruzy przeszłości znajduje jedno jedyne dobre wspomnienie z dzieciństwa - spacer po plaży. Już prawie pięcioletni Michał, jego mama i mały Mateuszek wędrujący wzdłuż brzegu Bałtyku. Dlaczego jednak jest to wspomnienie dobre, ba, jedyne dobre, skoro nie ma w nim nic nadzwyczajnego? Otóż, nie ma w nim ojca. Jednak nie należy wywoływać wilka z lasu, wracając ze spaceru rodzina natknęła się na tatusia (TRZEŹWEGO!). Miał na sobie nową kurtkę, która kupiła mu mama. Jeden szczegół zapadł Michałowi w pamięć, otóż była to skórzana brązowa kurtka, z czerwonymi wzorami na rękawie.


Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto