We wtorek po kilku godzinach spędzonych w szkole (nie pamiętam, ile ich było, a nie chce mi się ruszyć z miejsca, bo zapomnę, co chciałem napisać) poszedłem do sklepu. Byłem dość mocno zmęczony albo wmawiałem sobie zmęczenie, abym nie musiał nic robić. Nic, czyli nic, co wymagałoby wysiłku intelektualnego większego niż przy otwarciu puszki śledzi w oleju czy przeczytaniu kolorowej gazety.
Ale wróćmy do sklepu. Stanąłem przed półką ze słodyczami. Mnóstwo słodyczy, od czekolad i batoników po mojej lewej stronie, przez bombonierki, draże i rodzynki w czekoladzie po żelki i pianki z prawej. Ekspedientka kucając, stopniowo i dokładnie przekładała ciastka z kremem, po czym wycierała z kurzu półki, na których te ciastka stały. Chcąc lub nie chcąc znajdowałem się kilkanaście centymetrów za jej plecami. Wybierałem słodycze i uświadomiłem sobie, że stałem jak kat nad skazańcem, zobaczyła mnie kątem oka i wyraźnie się zestresowała. Tylko stałem i wybierałem słodycze, a jednak ona się bała. Wszyscy wiemy, jakie to uczucie, gdy wykonujemy swoja pracę, obowiązek, a ktoś stoi tuż za nami i zerka przez plecy (np. nauczyciel na sprawdzianie). Potworność. Nie chciałem jej stresować, niestety, myśl, w jaki sposób ją tak paraliżuję (a przecież i ja i ona robiliśmy swoje) przytrzymała mnie w tej niewygodnej dla niej sytuacji, przez co zamiast jak najszybciej wybrać słodycze, stałem tam, a ona coraz bardziej się denerwowała. W pewnym momencie upuściła opakowanie ciastek na posadzkę. Nic wielkiego, ale nie w tej dziwnej i jednocześnie normalnej sytuacji. Zaczerwieniła się błyskawicznie. Odszedłem biorąc żelki, których nie lubię i pierwszą z brzegu czekoladę. Nie chciałem przedłużać tego niecelowego pastwienia się.
Co chciałem pokazać tą mającą miejsce kilka dni temu krótką historią? Wszystko, absolutnie wszystko. co robimy, ma swoje drugie dno. Bardzo często nieświadomie kogoś stresujemy, obrażamy czy też krzywdzimy. Polecam (chociaż przez krótki czas) uważnie obserwować zachowanie i nasz ogromny wpływ, jaki mimowolnie wywieramy na innych ludzi, szczególnie tych spotykanych na ulicy, mijanych w sklepie lub autobusie.