Na świecie panuje pewna zasada. Pojawiła się ona wraz z uznaniem kopernikańskiej teorii o heliocentryzmie, kiedy to do głosu doszło zdanie jednostki, jej odrębny charakter. Od tej pory, to co było masowe stało się złe, prostackie i łatwe. Natomiast oryginalność zaczęła przewodzić na salonach, świadczyć o wyrobionych gustach, o własnym i tylko własnym stylu

Dzisiaj jest dokładnie tak samo. Muzyka, której nie grają w radiach, jest cacy, niesie przesłanie. Z kolei lady gagowe i feelowe kawałki są łatwe i do bani. Wystarczy, że artyści z pierwszej grupy pojawią się w Radio Zet, to automatycznie ulegają degradacji i trafiają do towarzystwa z Britney Spears na czele. Nie patrzy się na jakość twórczości, ale na dostęp do niej. Jeśli jest on szeroki, to źle świadczy o zespole czy piosenkarzu, bo karmi on masy z McDonalda, a nie zbuntowaną młodzież czy jedwabne marynarki ze skórzanych foteli.

Zupełnie takie same zasady panują w świecie literatury, gdzie prawdziwych talentów nikt nie czyta, a sukces osiągają skomercjalizowane dzieła i przez to ich autorzy dopisują sobie kolejne zera na koncie. Pachnie tu zazdrością. Zazdrością o odbiorcę. Zazdrością o możliwości. Zazdrością o kasę.

Nawet w szkole uczniom wpaja się zasadę o złej popularnej kulturze. Lepiej czytać Tetmajera, Wojaczka czy Witkacego, którzy pokazali, jak należy żyć, by później być uznanym za wartościowego pisarza, pisarza nie dla mas. Ich twórczość niczym szczególnym nie wyróżnia się, ale mieli barwne i oryginalne życie. Ponadto zrobili coś bardzo ważnego – w swoich czasach ich twórczość była oryginalna. Niekoniecznie pisali ciekawie, ale mówili o czymś, o czym nikt jeszcze nie powiedział. Dlatego byli i są popularni. I dlatego Zagrobelny nigdy nie będzie Kazikiem.

Nbi



Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto