To, co kiedyś wydawało się niezatapialnym Titanikiem, dziś staje nad przepaścią, podobnie jak niegdyś wodny kolos. Niestety, olbrzymi prom zatonął, zabierając ze sobą setki istot. Jaki los spotka gigantyczną organizację, jaką jest kościół? Czy wraz ze swoim upadkiem zabierze ze sobą miliony wiernych? Czy może powstanie jak feniks z popiołów i ponownie wzniesie się na piedestał, będzie ikoną moralności i miłości?
„Głęboki upadek prowadzi często do wielkiego szczęścia” - dzisiaj Johann Goethe przemawia moimi ustami, dając nadzieję chrześcijanom, w szczególności katolikom. Tak, mam przed sobą wizję pustych kościołów, nie liczenia się ze zdaniem duchownych oraz kompletną laicyzację społeczeństwa. Przyczyną tych wydarzeń jest obecna postawa dostojników kościelnych, którzy myślą o pieniądzach i nabierają wody w usta, gdy wychodzą na jaw np. pedofilskie grzechy. Nauka, kazania ubrane w słowa, wychodzące z ust wysoko postawionych duchownych brzmią tak, jakby się słuchało słów schizofrenika. Przeraża mnie również to, że młodzi księża są tłumieni przez biskupów. „Młodzieży” nie daje się szansy wybić. Pojawiają się głosy, że to dobrze, bo dzięki temu mogą pracować z wiernymi, a więc są solą Kościoła, ale ja sądzę inaczej. Przykład idzie z góry. Człowiek, widząc zataczającego się wśród mamony duchownego, ma dość nauk kościoła o dzieleniu się z bliźnimi, o wspieraniu misji. Jeśli duchowni mają co chwilę nowe auta, to z pewnością stać ich na ufundowanie kościoła w Somalii czy posiłków uczniom szkół podstawowych, czyż nie?
Widzę jednak, a raczej chcę widzieć kogoś, kto okaże się miłosiernym Samarytaninem i okaże wsparcie dla rannego i leżącego kościoła. Mógłbym być to ja. Przecież wierzę. Wierzę w Boga, ale straciłem zaufanie do kościoła. Kiedyś wierzyłem w każde jego słowo, teraz dorosłem i straciłem dziecięcą wiarę. Patrzę teraz na kościół inaczej, z politowaniem, ale nie chcę mu pomóc, bo sam jest sobie winien. Postawa jak najbardziej egoistyczna, ale czego można oczekiwać, jeśli widzi się pazerność, pedofilię u osób, które z założenia powinny być wzorem. Co najgorsze, papież nie grzmi. Dlatego czekam na osobą, która „weźmie go pod rękę” i poprowadzi na sam szczyt, by zaśpiewać razem z wiernymi Te Deum laudamus.
Czuję jednak, że nieprędko to się stanie. Do tego potrzebna jest zmiana nastawienia. Nie tylko dostojników religijnych, ale także wiernych, żeby zaczęli patrzeć sercem, jeśli coś w nim jeszcze jest. Do tego media, które propagują łatwy styl życia. Nie mówię, że jest on zły. Na pewno nie jest jednak dobry. Dla człowieka z jakimiś wartościami i ideami taka propozycja jest jak papier toaletowy: do przyjęcia, dopóki się jej gównem nie dotknie. Niestety, dużo jest ludzi lubiących gówno. Niezależnie od wyznania. Jednak wobec wierzących są pewne wymagania, które poznali, gdy zastanawiali się nad Istotą Boga i wiary. Media również powinny być mądre i dbać o widza. Przedstawiać prawdę, a nie koloryzować ani oczerniać. A dziś niestety trudno o konkrety, bo każdy kręci, albo przedstawiając kościół jako ostoję moralności, albo mówiąc, że wszyscy duchowni to banda złodziei. Nie jest tak ani tak. Szary widz niestety to chłonie jak gąbka, bo widzi przykłady na własne oczy. Nie pokazuje się w TV działalności takich osób jak ksiądz Jan Kaczkowski, który może służyć za wzór. Pokazuje się tylko złe zakamarki albo w śmieszny sposób wybiela się działalność kościoła.
„Głęboki upadek prowadzi często do szczęścia” - chyba w tych słowach jest jedna z ostatnich nadziei na odbudowanie wizerunku kościoła, który jest instytucją reprezentatywną mojej wiary.
Boże, widzisz i nie grzmisz? Dziękuję...
nbi