Rozmowa z dziennikarzem Dziennika Bałtyckiego – Krzysztofem Miśdziołem
Czy pracę w Dzienniku Bałtyckim może Pan uznać za spełnienie swych marzeń?
Marzyłem, aby mieć taką fuchę jak Bruce Wayne albo Diego Armando Maradona, lub chociaż służyć w kosmicznym zwiadzie, trudno więc dywagować o spełnionych marzeniach. Praca w Dzienniku Bałtyckim daje jednak sporo satysfakcji. Choć to stresujące zajęcie, to jednak bardzo ciekawe, bo przede wszystkim nie ma nudy, rutyny. Każdy nowy temat na artykuł to nowa zagadka, nowy problem.
Kiedy i dlaczego zdecydował się Pan zostać dziennikarzem?
Już w wieku pacholęcym uwielbiałem pisać. A z wiekiem nasilała się potrzeba głębszego zrozumienia otaczającego nas świata, opisania mechanizmów nim rządzących. Stąd prosta droga do dziennikarstwa. Takiego prawdziwego, z całym szacunkiem dla periodyków typu Drobiarz Polski, Wiadomości Obuwnicze czy Pieski i Kotki Celebrytów.
Jakich tematów podejmuje się Pan najchętniej?
Takich, o których - jak przypuszczam - najchętniej poczytaliby Czytelnicy. Więcej; o których np. porozmawialiby przy obiedzie. Mniej ważne, czy akurat rzecz dotyczy polityki, oświaty, turystyki czy rybołówstwa.
XXI w. nie sprzyja rozwojowi gazety w jej pierwotnym kształcie, czyli wydaniu papierowym. Ludzie chętniej szukają informacji w internecie. Czy taki obrót sprawy ma dla Pana jakieś znaczenie i jakie jest pańskie zdanie na ten temat?
Jak to mówią, wszystko ma swoje "zady i walety". W puckiej redakcji i tak jesteśmy tzw. dziennikarzami multimedialnymi. Piszemy do Dziennika Bałtyckieg i cotygodniowego dodatku do tej gazety - Echa Ziemi Puckiej, ale również redagujemy serwis internetowy puck.naszemiasto.pl i hel.naszemiasto.pl. To właśnie na tych stronach toczyła się niedawno debata o poziomie nauczania w szkołach powiatu puckiego, a była ona konsekwencją cyklu artykułów w gazecie drukowanej. Internet pozwala przekazać informację szybko, wchodzić w interakcje z Czytelnikami, łączyć dany artykuł z podobnymi, uzupełniającymi go tematami. Reporter nie musi się tu zmieścić w narzuconej mu objętości papierowego tekstu. Z drugiej strony marka gazety gwarantuje rzetelność informacji. Nie ukrywajmy - przerażająca większość tzw. newsów w sieci to przerażające śmieci czy wręcz pseudodziennikarskie teksty obliczone tylko na to, aby Czytelnik kliknął w link.
Czy pańskie życie jest podporządkowane pisaniu czy jest to po prostu dodatek do niego?
Nie bardzo rozumiem, ale na wszelki wypadek oznajmiam, że moje życie nie jest dodatkiem do pisania.
Co może Pan uznać za swoje hobby?
Tak się jakoś składa, że moje fascynacje są związane z literą "k": Korea, komiks, kobiety, książki, kino, kuchnia, kibicowanie, kąpiele w Zatoce i Bałtyku...
Co uważa Pan za swój największy sukces życiowy?
Życiowy? Za bohaterem Schillera mogę przyznać, iż nic jeszcze nie uczyniłem dla nieśmiertelności. Natomiast jeśli chodzi o sukces zawodowy, to frajdę daje poczucie, że pewne moje artykuły są czytane i dyskutowane nie tylko na ziemi puckiej, gdzie powstają, ale odbijają się echem w kraju. Przyjemnie jest też, gdy od nieznanej wcześniej osoby słyszy się, że zna moje teksty i coś ją w nich zafrapowało. To pokazuje moc dziennikarstwa, tej tzw. czwartej władzy. Ale - jak to zawsze wbijano do głowy Peterowi Parkerowi - z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność.
Dziękuję za rozmowę
przykry