Odkąd na naszej stronie głównej pojawił się dział „popularne-losowo” często przeglądam sobie artykuły naszych starszych kolegów. Każda z tych wypowiedzi, czy luźnych myśli wywołuje u mnie pewne emocje. Czasem pozytywne, czasem nie. Każda czegoś uczy, ujawnia to, co już było, czego nie powtarzać i to, z czym można polemizować… I właśnie taka jest lista „Najlepszych komedii” autorstwa Nbi.
Rankingi to dość popularny dział wielu portali czy magazynów. Zaczynając od Bravo, po Party, Plotki, Pudelki i inne śmieci.
Ktoś, kto tworzy listy przebojów przyjmuje rolę restauratora, serwującego najlepsze kąski. Przynajmniej tak powinno to wyglądać. A jak jest w praktyce? Otóż na przykładzie Nbi, widzimy się, jak nasz restaurator zmienia się w fast-foodowego kelnera, podającego hamburgery za 3 złote, którymi nawet w ilości 5 sztuk (tyle wynosiła liczba filmów wymienionych przez autora) człowiek nigdy się nie nasyci.
De gustibus non est disputandum- druga część tego zdania powinna brzmieć „tylko się z nich śmieje”. Miałoby to nawet sens gdyby komedie proponowane przez Nbi, jak on to nazwał „bawiły nas do rozpuku”.
„ (…)nie będę w tym artykule krytykował głupowatych filmów, bo nawet, jeśli dla mnie są one totalnym chłamem i żenadą, a jakąś inną osobę rozbawiły to chwała im za to!” Jaka jest idea proponowania swojemu czytelnikowi chłamu? Skąd tytuł najlepsze komedie skoro nawet tak nie sądził?
Tego nie wiem. Wiem tylko, że na swej plastikowej tacy podał porcję przepełnioną hormonalnie nafaszerowanym badziewiem, żerując na najniższych instynktach (kultura i zmysły) szarego obywatela.
Przeciętny Jan Kowalski obejrzał już 3 razy wszystkie części American Pie, Strasznych Filmów i innych tam wymienionych. Zna je już praktycznie na pamięć, bo jak tu nie znać żartów o przypadkowym seksie, puszczaniu bąków, wymiocinach i innej fizjologii, o której nawet głupio wspomnieć w towarzystwie! Czy należy mu przypominać, że czas najwyższy zanurzać się w świat wulgarnych komedii po raz kolejny? A może by tak pokazać coś bardziej wartościowego…
Wszyscy potrafią krytykować masówki, czy filmy popularne (właściwie dotyczy to także innych dziedzin sztuki) jednakże, gdy nadarza się okazja pokazania czegoś lepszego chociażby na Wspaku, nasi redaktorzy uciekają od wyzwań i dalej popularyzują to, co powszechnie znane.
Zastanawiałam się chwilę nad doborem idealnej mieszanki komedii na jesienny wieczór. Szczerze mówiąc nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza na początku. Komedia to trochę skrzywdzone dziecko światowej kinematografii, przynajmniej tej współczesnej. Film ma to do siebie, że jest rzeczą stałą, dostępną właściwie zawsze, dlatego też sięgnęłam po produkcje sprzed kilkunastu/dziesięciu lat.
Podobno Polacy są mistrzami dowcipu. Zdania na ten temat są jednak podzielone. Niedowiarkom tego twierdzenia mogę udowodnić jak bardzo się mylą. A zrobię to na przykładzie naszych najlepszych komedii. Nie będę ich oczywiście streszczać, straciłoby to urok dla widza oglądającego film po raz pierwszy.
Moim "góru kina do rozpuku" jest Stanisław Bareja i jego już kultowe filmy o życiu w czasach PRL-u: Miś, Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?, Brunet wieczorową porą. Jak również Rozmowy kontrolowane Sylwestra Chęcińskiego, Zezowate szczęście Andrzeja Munka, Rejs Marka Piwowskiego i wiele innych z tamtego okresu. Nie każdy lubi stare kino, więc jeszcze suplement diety odchamiającej bliższy już naszej rzeczywistości. Dzień Świra Marka Koterskiego i mój ulubiony film, czyli Wesele Wojciecha Smarzowskiego, oraz pełne nostalgii komedie Jacka Bromskiego U Pana Boga za piecem, w ogródku i za miedzą.