Jest zimno, mroźno i nieprzyjemnie, a za oknem szaleje śnieżna wichura. Zima trwa zaledwie kilka dni, a mamy jej już po dziurki w nosie (no, dobrze, może nie wszyscy mają jej dość). Sezon chorobowy trwa w najlepsze, Społem ma dodatkowy dochód ze sprzedaży chusteczek, a pobliska apteka nie nadąża z dostawami Cholinexu. Ale nie w tym rzecz...
Gdyby ktoś kiedyś pomyślał, jak dojeżdżającym (czy to z Półwyspu, okolic Krokowej, Rozewia, Darzlubia, czy nawet Władysławowa) jest w tym czasie ciężko przetrwać. W takie dni stoimy jak bezdomni na peronach (przystankach) w oczekiwaniu na jakikolwiek pojazd w kierunku domu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież nic takiego, bo prędzej czy później coś przyjedzie. Przyjedzie czy nie przyjedzie? Oto jest pytanie! Doświadczenie nauczyło nas, że w języku PKP nie istnieje termin "prędzej". Pozostaje nam wyłącznie druga opcja.
"Pociąg osobowy do Helu będzie opóźniony około 30 minut. Informujemy jednocześnie, że opóźnienie może ulec zmianie"
Już drugą godzinę stoimy w poczekalni. Na jednej z ławek śpi pijany bezdomny - teraz od nas różni się tylko ilością promili alkoholu we krwi. Jest tak zimno, że jedynym epitetem opisującym temperaturę panującą w tym pomieszczeniu jest brzydkie słowo na "k". Ludzie zaczynają się buntować (być może z zimna, może z głodu albo zwyczajnie, ot tak, dla rozrywki). Gdy atmosfera ze znośnej przemienia się w raczej nieprzyjemną, pani w kasie nagle, chyba dla niepoznaki, wystawia kartkę z napisem "przerwa obiadowa" i zasłania okienko zafajdaną zasłonką, by przypadkiem nikt z oczekujących nie próbował zdobyć cennych informacji.
Ding-dong. Poczekalnię ogarnia grobowa cisza. "Opóźnienie pociągu osobowego do Helu wydłuża się do około 100 minut". Jedni płaczą, inni się śmieją. Bezdomny nadal śpi.
Co zrobić w takiej sytuacji? Poszlibyśmy na pizzę, ale wspólnymi siłami uzbieramy jedynie na małą Cappriciosę. To może autobus? - Do przystanku przecież rzut beretem... Tam już od godziny kumuluje się tłum ludzi. Trudno nawet określić jak to możliwe, że na metr kwadratowy powierzchni przypada średnio 10 osób. Dojście do tablicy z rozkładem jazdy graniczy więc z cudem.
"O której autobus?"- wydziera się zdenerwowana kobieta z płaczącym dzieckiem. "30 minut temu"- odpowiada podirytowany chłopak z północno-wschodniej części gromady. Zupełnie nieoczekiwanie podjeżdża upragniony autobus(ik). Na oko- maksymalnie 30 wolnych miejsc, przy liczbie 70 koczujących podróżnych. Sytuacja powoduje, że altruizm zanika zupełnie, więc każdy działa w myśl popularnego powiedzenia kto pierwszy ten lepszy.
Tłuuuuuuum ruuuuuuszyyyyyył. Najpierw powoli jak żółw ociężale, rozdzielił się na kilka grup, by chwilę później poruszać się jak stado dzikich krów - z nadludzką prędkością. Szczęśliwa (czyt. najsprawniejsza ruchowo) trzydziestka ma zapewniony powrót do domu. Reszta przygląda się im z żalem i świadomością, że kolejny autobus przyjedzie za dwie godziny...
To może pociąg?
PKP i PKS w tym momencie może nam, podróżnym, powiedzieć jedynie: To nie nasza wina, przepraszamy za opóźnienia. Nie oczekujemy od nich luksusów ani zwrotu pieniędzy. Chcemy tylko bezpiecznie i o czasie wrócić do domu.
A bezdomny? Śpi słodko nie przejmując się srogą zimą i opóźnionymi pociągami.
Cytrynka