Wylogowuję się z fejsboga, zamykam ostatnie aktywne okno komunikatora, żółte słoneczko zamieniam na czerwone, odczytuję pięć nieodebranych esemesów i stwierdzam ze smutkiem, że za chwilę przestaniemy prowadzić jakiekolwiek rozmowy.
Pomyśleć, że jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy technologia nie była dostatecznie rozwinięta, a powszechnie znana nazwa komunikatora internetowego kojarzyła się wyłącznie z pogaduszkami pod sklepem, ludzie... mieli prawdziwe życie.
Dziś wydaje się bardzo nieprawdopodobnym, że wtedy możliwe było spotkanie się o umówionej godzinie, bez zbędnych wiadomości w międzyczasie, a chłopak poznawał dziewczynę i wcale nie wymieniał z nią uprzednio trzech tysięcy esemesów. Wszyscy byli szczęśliwsi.
Epoka rozmów minęła - nadeszła era komunikacji.
Doszło do tego że młodzi ludzie mają problemy ze składnym wyrażeniem własnej opinii, z nawiązaniem kontaktu, podtrzymaniem rozmowy. Wbrew wszelkim przekonaniom - nie potrafimy rozmawiać. Ale za to świetnie wychodzi nam wirtualne porozumiewanie się. Takich poliglotów i erudytów jeszcze świat nie widział. A każdy jaki wygadany! Jeden drugiego poprawia, miodkując na prawo i lewo, ale w obliczu namacalnego odbiorcy zapowietrza się jak stary kaloryfer. Na co dzień, już chyba z czystej powinności, prowadzimy ze sobą jałowe... trudno-to-nazwać.
Jak wiele tracimy, rezygnując z rzeczywistych rozmów, tym samym uciekając do równolegle nierealnego świata. Za klawiaturą przywdziewamy swego rodzaju maskę – avatar postaci o zupełnie innej osobowości. Przezabawnym, a jednocześnie przerażającym paradoksem wszelkich komunikatorów jest to, że wirtualnie prowadzimy bardzo patetyczne dialogi, poruszamy ważne, często osobiste tematy, ufamy sobie niemalże bezgranicznie, ale przy przypadkowym spotkaniu nie mamy o czym mówić, albo udajemy, że się nie znamy, mając jednocześnie nadzieję, że rozmowy, które miały kiedyś miejsce, pozostaną tajemnicą, jak na spowiedzi.
Kiedy pierwsze Kocham Cię, dziewczyna otrzymuje w formie esemesa, z czasem nachodzi tylko jedna refleksja: to jest żałosne, przykre i nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek uczuciem. W porządku, związki przez Internet też są fajne. Po co się spotykać, poznawać? Przecież to takie passé. Pocałunek może zastąpić emotikonka składająca się z dwukropka i gwiazdki. Jakież to romantyczne!
Właśnie. Emotikony są kolejnym paradoksem komunikatorów. W zamyśle miały okazywać namiastkę uczuć - w istocie sprawiają, że każdy je sobie inaczej(nad)interpretuje. Zaczyna się szukanie drugiego dna (a może trzeciego?), ukrytej ironii - choć wcale jej nie ma. Wystarczy nieumiejętny dobór słów i odbiorca może poczuć się zwyczajnie urażony, albo całkowicie błędnie zrozumieć przekaz. Wspomniany już dwukropek i gwiazdka, dla jednych to JESZCZE przyjaźń, dla drugich JUŻ miłość... Dla innych wyższe uczucia wyraża znak mniejszości w połączeniu z cyfrą 3 (<3).
Gdyby tego było mało, wszelkie życzenia składa się tylko przez Internet. Łatwiej napisać zwykłe najlepszego, albo wkleić totalnie głupi i oklepany wierszyk opatrzywszy go wymowną buźką, niż pofatygować się, podać rękę i powiedzieć parę słów od serca. Ach, zapomniałabym – przecież nie potrafimy rozmawiać...
Na rozmowę składają się gesty, mimika twarzy, ton głosu i artykułowane słowa, przy czym te ostatnie grają najmniejszą rolę. Nic dziwnego, że z internetowych
i esemesowych rozmów wynikają same nieporozumienia, kiedy nieodpowiednio się do tego zabieramy. Do każdego komunikatora powinna zostać dołączona instrukcja obsługi, w trosce o bezpieczeństwo użytkownika. Przecież całkowicie świadome samobójstwo boli bardziej - być może to skłoniłoby do odpowiednich refleksji.
A może... po prostu rozmawiajmy więcej. Bądźmy oszczędniejsi w uczu... emotikonach.
Cytrynka