I
Na tapczanie siedzi leń –
Pisze pracę cały dzień
Pełna smutku, niepokoju
wsi spokojna, wsi wesoła
Zubilewicz zapowiedział –
pogody zmienić nie zdoła
Za oknem wicher z tryumfem zawył, a na mokre góry
wznoszące się piętrami z morskiego odmętu
spojrzała nieczule maturzystka
i poczęła redagować maturalne bzdury
bez odpowiednio przedstawionych argumentów
II
Ja mistrzyni
Ja mistrzyni wyciągam dłonie
Wyciągam aż po kubek z kawą
I łapię się za skronie
Bo kubek pusty
wypełniony jest fusą plugawą
Wkoło Armageddon,
Tańce, hulanka, swawola
przestrzeń książkami zapełniona
cha cha chi chi hejza hola
Wtem na obiad wołają wytrwale
Podłogo błogosław
że się ostał ciebie
względnie czysty
możliwy do przejścia
kawałek
III
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
Czysto w pokoju też dziś nie będzie
Lecz niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb
Bo do maja niedaleko
A ja dalej nic nie jarzę.
Matura jest powieścią idioty,
który zbłądził w wielkim mieście
I możliwe jest tu wszystko:
Nawet Konrad
na Mount Evereście.