Znana młodszemu jak i starszemu pokoleniu. Pisarka, dziennikarka, felietonistka i scenarzystka o bogatej przeszłości.
Dziś zgodziła się udzielić mi wywiadu. O kim mowa? Oczywiście o Krystynie Siesickiej.
Cytrynka: Mam tak wiele pytań... Najwygodniej będzie zacząć od początku.
Bardzo zainteresowała mnie informacja, że brała Pani udział w Powstaniu Warszawskim. Wydaje mi się, że nam, młodym, trudno zrozumieć i wyobrazić sobie sytuację z sierpnia 1944 roku. Z jakim nastawieniem szła Pani do Powstania? Z entuzjazmem? Czy raczej z wielką obawą i świadomością przegranej?
Krystyna Siesicka: Z entuzjazmem. Wtedy wszyscy szliśmy z entuzjazmem. Wiele z tych młodych osób w ogóle nie myślało o znaczeniu politycznym, które niesie za sobą wybuch powstania. Bardzo zależało nam na tym, by Warszawa została wyzwolona. Był to wielki entuzjazm z naszej strony. Dokładaliśmy wszelkich starań, aby się powiodło. Niestety - nie udało nam się.
C: Czy Pani zdaniem współczesnej młodzieży starczyłoby odwagi i wytrwałości?
K.S: Gdyby była na naszym miejscu, to z pewnością tak. Młodzież potrzebuje takich sytuacji, w których może się wykazać, wiedząc, że tym samym tworzy historię.
C: Ukończyła Pani studia dziennikarskie. W sumie napisała Pani i wydała ponad 40 utworów. Może to zabrzmi banalnie, ale co lub kto jest dla Pani największą inspiracją?
K.S: To też zabrzmi banalnie, ale mi zawsze zależało, aby nawiązać jakąś więź z pokoleniami. Jestem przekonana, że młodzież nie zrozumie dorosłych ani dorośli młodzieży, jeśli wspólnie nie będą rozwiązywać własnych problemów. To jest to, na czym mi zależy.
C: Czy miejsce ma również znaczenie? Pytam o to przede wszystkim dlatego, że od wielu lat spędza Pani wakacje na Półwyspie Helskim. Dlaczego wybrała Pani akurat nadmorską Kuźnicę, a nie Międzyzdroje czy Zakopane?
K.S: Chyba jest. Pierwszy raz byłam w Kuźnicy w 1962 roku. Och, to jest kawał czasu (śmiech). Był okres, kiedy nie mogłam przyjeżdżać - wtedy tu, nad morzem wypoczywały moje dzieci. Teraz tu jestem ja, jest cała moja rodzina: dzieci, wnuczęta, a nawet prawnuczęta. Jeśli chodzi o Kuźnicę - pisze mi się tu bardzo dobrze. Tak, miejsce na pewno ma jakiś wpływ na moją twórczość.
C: Pisarze zwykle żyją z dala od kamer i reflektorów. Czy zdarza się, że fani zaczepiają Panią na ulicy i proszą o autograf? Może pamięta Pani swoje pierwsze spotkanie z fanami?
K.S: Tak, zdarza się, że jestem rozpoznawalna, wtedy zwykle spotykam się z prośbą o autograf.
Pierwszy raz z fanami miałam okazję się spotkać, kiedy w tygodniku Kobieta i życie zaczęły się pokazywać moje pierwsze felietony o moich dzieciach. Moje dzieci jak i ja zyskaliśmy sobie nimi wielką sympatię czytelników. Tu właśnie zaczęły się kontakty z fanami...
Kiedy oddałam pierwszy autograf - naprawdę nie pamiętam (śmiech). Było to zapewne na targach w Warszawie w \'66 roku, po napisaniu mojej pierwszej książki Zapałka na zakręcie . Takich książek było niewiele na rynku. Czytelniczki do tej pory, chyba już tylko z dawnej sympatii do mnie, czytają moje książki i polecają je swoim dzieciom. Tworzy się swego rodzaju łańcuszek pokoleniowy. Na tym poniekąd też mi zależało.
C: Ubiegły rok zaowocował kontynuacją Zapałki na zakręcie i Pejzażu sentymentalnego - Zatrzymaj echo. Do kogo dedykowana jest ta książka: do współczesnych nastolatek, czy raczej kobiet, które wychowywały się na Pani książkach?
K.S: Prawdę mówiąc do jednych i do drugich. Nie wiem czy mi się to udało. Trudno napisać książkę, która będzie odpowiadać zarówno współczesnym nastolatkom, jak i kobietom, które czytały moje książki wiele lat temu.
C: Czy doczekamy się kolejnej części przygód dorosłej Mady? A może pracuje Pani nad czymś zupełnie nowym?
K.S: Pracuję nad czymś zupełnie nowym. Książka, którą teraz piszę, nosi tytuł Ulica świętego Wawrzyńca. Oczywiście jej treść zarówno dotyczy osób dorosłych, jak i młodzieży związanej z Powstaniem Warszawskim - tym razem chłopaków. Jest to pierwsza moja książka, w której narratorem jest chłopak, a nie dziewczyna.
C: Chciałabym jeszcze nawiązać do ekranizacji Zapałki na zakręcie i Jeziora osobliwości. Czy praca nad scenariuszem to duże wyzwanie?
K.S: Oj, jest to problem dla pisarza, jeśli staje się on współautorem scenariusza swojej własnej książki. Jasne jest, że każdy z współautorów ma swoje wizje. Nie zawsze są one zgodne. Swego czasu pracowałam z Janem Batorym nad ekranizacją Jeziora Osobliwości. Zupełnie się nie zgadzaliśmy! Zakończenie filmu było mi zupełnie obce. Aktorów tez nie odnajdywałam w swoich rolach. Ekranizacja Jeziora... to była raczej wizja pana Batorego, na którą ja (nie do końca słusznie) się zgodziłam.
C: A jakie uczucia towarzyszą pisarzowi oglądającemu adaptację filmową własnej powieści, w dodatku na podstawie własnego scenariusza?
K.S: OKROPNE. Okropne, bo śledziłam fabułę, która jest mi tak bardzo bliska, a widziałam zupełnie obcy mi wariant książki. Bardzo zadowolona byłam jednak ze współpracy z panią Izabellą Cywińską nad adaptacją mojej książki Zapytał Czas. Pamiętam, grała tam, jeszcze wtedy początkująca, aktorka - Karolina Gruszka. Dziś, jak widać, jest dobrą i cenioną aktorką z wielkim talentem.
C: Tak już na koniec - co chciałaby Pani powiedzieć redaktorom i czytelnikom WSPAKa? Może jakaś dobra rada? Klucz do sukcesu?
K.S: Osobom, które zamierzają w życiu pójść w kierunku dziennikarstwa zawsze radzę pisanie do szuflady. Wiadomo, że pierwsze próby mogą być trochę nieudane, jednak warto pisać dalej, poprawiać własne błędy.
Niesłychanie ważną rzeczą jest - czego sama nie robiłam i bardzo żałuję - pisanie pamiętnika. W pamiętniku piszemy szczerze, bez ubarwiania samego siebie. Po latach jest to niewyczerpalne źródło wiedzy o sobie. Radzę Wam więc pisać, pisać i jeszcze raz pisać.
C: Bardzo cenne wskazówki. Dziękuję za rozmowę!