9 nominacji do Oskara i aż 6 statuetek. Taka rekomendacja wystarczy niemal każdemu, aby obejrzeć film. W tym przypadku mowa o „The Hurt Locker – W Pułapce Wojny”. Kathryn Bigelow i spółka zgarniają praktycznie wszystkie nagrody i cały czas zbierają bardzo przychylne opinie krytyków i recenzentów. W związku z tym sam postanowiłem sprawdzić, o co to całe zamieszanie.
Film opowiada o oddziale saperów próbujących dotrwać do końca służby. Na ich czele stoi sierżant William James (Jeremy Renner), nieprzewidywalny żołnierz, którego metody pracy są dość niekonwencjonalne. Dzień po dniu dowiadujemy się, jak wygląda życie saperów w samym środku irackiej wojny. Jak spędzają czas wolny, jak wygląda ich praca, czy wreszcie, jakie spięcia pojawiają się między towarzyszami broni.
Szczerze mówiąc to sam do końca nie wiem, co myśleć o najnowszym dziele Bigelow. Mimo że jest to film wojenny, to nie czuć specjalnie tej wojny. Niezupełnie tego się spodziewałem po tego typu filmie. Żołnierze, którzy znajdują się w sercu największego trwającego konfliktu zbrojnego, praktycznie w ogóle nie walczą, nie zmagają się z przeciwnikiem. Nie mówię, że przez cały film chciałbym widzieć akcje i ilość trupów rodem z Rambo, jednak brakuje tu trochę tej wojny. Jest to tak naprawdę film, który ukazuje nie nawiązywanie walki, a wręcz przeciwnie, działanie przeciw wszechogarniającej śmierci. Bohaterowie rozbrajający bomby ukazują ten film jako bardzo antywojenny. Ich działania mają przynieść spokój na ulicach Bagdadu. Jest to ukazane w ten sposób, że widz prawie zapomina o tym, jak wyglądają realia i myśli, że wojna polega na unicestwianiu zmyślnie zastawionych pułapek. Faktem jest, że filmów wojennych już sporo mieliśmy i większość z nich wyglądała podobnie, tymczasem pojawia się coś, czego jeszcze nie było, historia saperów. Jest to coś nowego, coś ciekawego, ale mnie osobiście to nie urzeka.
Dużą zaletą filmu jest realizacja. Pod względem technicznym nie można mu nic zarzucić. Przypomnę, że obraz zebrał 3 Oskary w kategoriach technicznych, mianowicie za najlepszy dźwięk, montaż dźwięku oraz montaż, bijąc tym samym niemal murowanego faworyta, jakim był „Avatar”. Mamy tu całą masę ciekawych ujęć, a scena początkowa to istny majstersztyk. Na pewno na słowa uznania zasługuje również odtwórca głównej roli Jeremy Renner, który do tej pory nie miał okazji zagrać tak dużej roli. Kreacja odstającego od normy sierżanta okazała się dla niego idealna i genialnie wcielił się w tą postać, dzięki niemu stała się ona niezwykle prawdziwa. Bardzo podobał mi się również motyw uzależnienia od wojny. Na początku filmu naszym oczom jawi się cytat “zgiełk bitwy może być potencjalnym i zabójczym uzależnieniem. Wojna jest narkotykiem“. Nie jest on umieszczony tylko po to, żeby dobrze wyglądać i nic poza tym. Historia sierżanta Jamesa pasuje jak ulał do powyższych słów. Bohater, który jest w domu z rodziną, zmywając naczynia, czuje, że to nie jest jego świat, jego miejsce jest w Iraku. Chce znów poczuć adrenalinę, chce poczuć, że jest w czymś dobry, chce poczuć, że żyje.
"The Hurt Locker" jest niezłym filmem, przynosi trochę powiewu świeżości. Jest jednak momentami przydługi i nudny, a co najważniejsze, nie czułem emocji towarzyszących bohaterom. Kino wojenne powinno poruszać, pokazywać, jak czuje się żołnierz, tu tego nie doświadczyłem. Być może prawdą są słowa, że najlepsze filmy o wojnie powstają dopiero po jej zakończeniu.
jonfen