Wiolonczela nie jest moim ulubionym instrumentem. Tylko... czy to jest film o wiolonczeli? A jeśli nie, to o czym właściwie jest? Kto tutaj komu przygrywa do tańca? Kto jest głównym bohaterem? Czyj przekaz mamy odebrać? Ich obu? Raczej nie... Muszę napisać, że nie wiem. Chociaż już dawno mi się to nie zdarzyło, ale nie wiem co myśleć o "Soliście".
Czy zwyczajna licealistka XXI wieku jest w stanie odebrać jakikolwiek głęboki przekaz? Czy reżyser taki jak Joe Wright jest w stanie taki konkretny przekaz stworzyć?
Po chociażby część odpowiedzi postanowiłam sięgnąć do osoby reżysera. Zaledwie 37-letni Joe Wright ma już na swoim koncie 11 nagród (wg filmweb.pl). Ta sama strona przypisuje genialnemu Francisowi Fordzie Cappola 48 nagród w ciągu 70-ciu lat życia. Twórca "Zielonej mili" oraz "Skazanych na Shawshank"(dwóch filmów znajdujących się na liście top100 w piwrwszej piątce) ma również 11 nagród (50lat).
Czy więc pan Wright jest twórcom, którego należy traktować poważnie? Czy analogicznie "Solista" jest filmem z głębią?
Na szczęście nie reżyser ze swoimi nagrodami świadczy o jakości filmu. Ile naprawdę jest wart, powie nam lud. Taa... lud. Prosty Odbiorca. Prosty czy prymitywny? Miałam tę nikłą przyjemność oglądania tego filmu na wycieczce szkolnej. Cała sala 16-sto i 17-stolatków. Nie na komedii, nie na horrorze, nie na filmie sensacyjnym (bo to te mają "branie" u takiej widowni). Ciężko było. Wokół mojej głowy latał popcorn, a spomiędzy kwestii bohaterów przedzierało się ziewanie koleżanki (pozdrowienia dla Madzi). Wychodząc z sali skrzętnie wyłapywałam opinie wspomnianego wyżej ludu. "Odleciałam w połowie filmu", "ale nudy", "Odlot był ciekawszy" (co wy ludzie porównujecie?!), "ale to była beka z tymi sikami kojota" - ciekawe przemyślenia na poziomie nastoletniego odbiorcy. Postanowiłam zaczerpnąć informacji u osób, które będą w stanie powiedzieć mi więcej (czyt. bystrzejszych w te klocki). Jednak te jakoś nie garnęły się do rozmowy. "wiesz co, ja nie wiem...", "mam mieszane uczucia", " no niby fajny, ale tak nie do końca". Jedna osoba zdeklarowała się, że podobał jej się bezwzględnie. No i... hmm... no tak, nie da się ukryć - to panna K.
Mam w klasie pewną koleżankę (o ile to nie nazbyt szumne określenie). Jest... specyficzna. Inteligentna, na pewno. Ma swój świat i własne poglądy (czasami zbyt konkretne). Co najważniejsze - gra na wiolonczeli. Uczy się w szkole muzycznej, co pochłania cały jej wolny czas, co skutkuje brakiem znajomych. Jestem jedną z niewielu osób w mojej klasie, które próbują z nią rozmawiać, a i tak zawsze oberwie mi się od niej za to, że nie mam wyższych emocji. Nie jej to oceniać, ale nie będę się usprawiedliwiała... I właśnie dzisiaj od niej dowiedziałam się, że... jestem "nieokrzesana". Tak właśnie. Ja do niej z kulturką, jak filmik i te sprawy, a ona do mnie, że cały film płakała. Przyjęłam do wiadomości i w ramach kontynuacji rozmowy odważyłam się powiedzieć, że we mnie nie wzbudził aż takich emocji, bo co jak co, ale muzyka przemawia do mnie średnio. W odpowiedzi dostałam kazanie na temt tego, jaka to ja jestem "powierzchowna"... Że nie mam uczuć wyższych. Że nie potrafię zrozumieć. Że ten film był o niej, a ja jestem ignorantką. Przemilczałam.
Kończąc, chciałabym poruszyć temat współczesnego odbiorcy. W 2007 roku spośród najcześciej oglądanych w kinie filmów był tylko jeden tak naprawdę dobry, konkretny, głęboki. I był to "Katyń", więc oglądany zapewne z powodu odpowiedniego nagłośnienia oraz obsady (któż by się oparł Małaszyńskiemu w prawdziwie męskiej roli). Z drugiej jednak strony, czy naprawdę warto silić się na intelektualne filmy i do tego udawać, że nam się podobały? Czy poważny odbiorca to jedynie ten, który potrafi przebrnąć przez dwie godziny bełkotu, którego nie rozumie, żeby na końcu skłamać, że to nie były katusze? Czy kinomani dzielą się faktycznie na tych dobrych i tych złych, z których pierwsi przychodzą na dramaty psychologiczne, zaś drudzy na komedie? A może każda próba doszukiwania się tutaj absurdu jest tylko usprawiedliwianiem współczesnego odbiorcy prymitywnego?
Temat na dłuższy artykuł.
Subiektywnie? Przerysowany. Nieraz wiało nudą. Tyle samo razy miałam łzy w oczach. Ten moment, w którym pokazano muzykę na ekranie... Miałam wrażenie, że czuję ją przelatującą między palcami. To coś w oczach Lopeza. Obraz mnie nie porwał.
PS. zaraszam do podzielenia się własnymi wrażeniami z filmu;)
MrsSparrow