> Ilu jeszcze zabierzesz? Może jak powiesz od razu tę liczbę, to jakoś się przyzwyczaję… Może będzie łatwiej. Może inaczej to zniosę. Bo właśnie rzecz, której nie mogę znieść, to niepewność.
W przeszłości wraz z przyjaciółmi mieliśmy swoje bazy, krzaki, skrytki, domki na drzewach. Bawiliśmy się w komandosów, wspinaliśmy się na wydmy. Razem kopaliśmy piłkę, strzelaliśmy do samorobotnej bramki. Zabawy w chowanego, drobne „rozboje” na osiedlu w postaci rzucania śnieżnych kulek w parapety sąsiadów. Kupa śmiechu, wiele zabawy. Te letnie dni spędzone tylko i wyłącznie w gronie najbliższych kumpli. Te zdarte kolana, rowery, czyli najwyższej klasy motocykle, te bójki z „innymi gangami”, to skarżenie rodzicom… Własne tajemnice, własne-wspólne problemy.
W tym świecie nie było dla ciebie miejsca, ani trochę. Z czasem to ewoluowało.
W późniejszym okresie, gdy krzaki i bunkry poszły w odstawkę i została tylko stara piłka, śmialiśmy się z waszej braci. Drwiliśmy z waszego zachowania. Obrażaliśmy was przy każdej okazji. Nie chcieliśmy mieć z tobą nic wspólnego. Kompletnie nic.
Czas biegł dalej (choć wtedy wydawało się, że tylko truchta. Teraz wiem, to był sprint.), a nasze spojrzenie zmieniało się wraz z nim. Zaczęły się szkolne dyskoteki, klasowe wycieczki. Jeszcze w tej wąskiej grupie przyjaciół na śmierć i życie walczyliśmy o twoje względy. Trochę inaczej, bo jako jedno ciało, tak się czuliśmy. Podrzucane listy pod twoją klatkę schodową. Każdy w tym miał swój udział. Tadek pisał, bo potrafił zmienić tak charakter pisma, żebyś się nie zorientowała. Jurek stał na czatach, a Wojtek wraz z Krzyśkiem mieli „podłożyć bombę” wprost pod twe drzwi. Szybka akcja, naciśnięty dzwonek, ucieczka. Późniejsze uczucie spełnionego obowiązku. Odetchnięcie z ulgą, bo misja się powiodła i wewnętrzna duma.
„On” ciągle biegł. My zmienialiśmy się coraz bardziej. Pokazówka na przerwie z tobą przy kolegach, „bo mi się udało”. Pierwsze spacery, smsy, gadu-gadu.
„-Idziesz pokopać piłkę? Jutro trening i musimy trochę potrenować rzuty wolne…
-Nie mogę. Sam rozumiesz…
-…”
„-Siemka! Idziemy do Władka na bilarda. Chcesz pokazać klasę i wygrać z Bogdanem? Tak ostatnio przechwalał się, że nie ma lepszych od niego. To jak?
-Sorry…”
I tak nas brało, po kolei. Banda się kurczyła niczym bezrobocie w Niemczech. Bałem się, że wcześniejsze deklaracje podpisane własną krwią na liściu lipy, że zawsze razem, mogą odejść w niepamięć.
I tak było. Część odpadła. Trzon pozostał.
Dorosłe życie, nowe otoczenie. Nowe „bunkry”, „bazy”. Już teraz oczywiście występujące pod innymi postaciami. Drewniane patyki imitujące miecze zamieniliśmy na karty do pokera, a oranżadę w proszku na butelkowe piwo.
Przybywają nowi rekruci do naszego klubu, a ty nadal jesteś zagadką.
Po okresie zapoznawczym, zaczęliśmy funkcjonować jak dobry samochód - razem, solidnie i niezawodnie.
I znowu zaatakowałaś.
„-Jedziesz na mecz?
-Nie, umówiłem się.”
„-Idziemy do pubu?
-Odpada, na mnie nie licz.”
Co może się wydawać dziwne, też potrafisz zadać ból. Nieraz w gronie znajomych spotkaliśmy się z taką sytuacją. Masz swoje chimery, „widzimisię”, ale kto ich nie ma. To akceptuję. Nie mogę zrozumieć jednego, dlaczego skutecznie kradniesz przyjaciół ? Często rozwalasz ich od środka i wypychasz trocinami.
A co ja mogę ?
Mogę tylko patrzeć na to z boku i cicho wspominać krzaki, bazy i zdarte kolana.
Tak było.
Hoffix