Tak, dziś z całą pewnością mogę użyć sloganu:
„Święta, święta i po świętach.”
Nasuwa się pytanie, czy dobrze wykorzystałem ten czas? Czy aby na pewno nie zmarnowałem tego specjalnego okresu? Czy tegoroczna Wielkanoc zmieniła coś w moim życiu?
Od początku.
Wracając z „wielkiego świata” do domu, w pośpiechu oczywiście (bo jakżeby inaczej), cieszyłem się z pięknej pogody. Już wtedy wiedziałem, że Wielki Piątek, jak i następne świąteczne dni, będą wyjątkowe. Dawno nie było tak słonecznie. Z czystym sumieniem mogłem podwinąć dżinsy i dziarsko, choć z ciężkimi walizami, podążać z przystanku PKP do domu.
Na ulicach jak zawsze w święta- ruch. Wszyscy kupują, oglądają. Największą irytację wzbudziły we mnie starsze kobiety składające sobie życzenia wielkanocne akurat na środku chodnika. I uwierzcie, nie było to zwykłe: „Smacznego jajka”…
Już po piątku mogłem śmiało powiedzieć, że najważniejsze święto dla wyznawców Chrześcijaństwa zostało w pełni skomercjalizowane. Nie dziwota- w końcu żyjemy w takich czasach… Jajeczka, zajączki, baranki, kurczaczki. Brakuje tylko najważniejszego- Jezusa.
W domu zamęt. Wszyscy krzątają się, coś pieką, sprzątają. Musiałem chwilę poczekać, aby ktoś wreszcie zauważył, że student wrócił do swego domu rodzinnego. I to też było dziwne. Nie spodziewaliśmy się gości, a ciast jak na wesele. Czy o to w tym wszystkim chodzi?
Sobota, czyli spacer z młodszą siostrą i popularną „święconką”. Jesteśmy coraz bliżej kościoła, a ja coraz bardziej zastanawiam się, czy aby na pewno zmierzamy do świątyni. Piękne panie z modnie ubranymi córeczkami, którym i tak teraz jest wszystko jedno, czy pójdą w sukience od Versacce, czy jakiejkolwiek innej. I te szpilki… Tylko po to, żeby położyć koszyk na ławce, postać chwilę, aż ksiądz poświęci i iść… W szpilkach na spacer- to musi być wygodne.
Po świątecznej mszy, przyszedł czas na świąteczne śniadanie. Zasiedliśmy, a moim oczom ukazał się suto zastawiony stół. Nie przypominałem sobie, żebyśmy mieli aż tak duży koszyk. Symboliczny kawałek kiełbasy, pisanka, zamieniły się w sałatki, wykwintne wędliny, przepyszne sery. Ważne było to, że wszyscy zasiedliśmy do jednego stołu, co w ostatnim czasie było praktycznie niewykonalne.
No i drugi dzień świąt. Poniedziałek, zwany „lanym”, czy też „Śmigusem Dyngusem”. I to przykład na złą interpretacje starej, dobrej tradycji. Przykład, jak obyczaj staje się aktem bestialskiego wandalizmu i ludzkiej głupoty. Tak nazywam oblewanie się nawzajem wiadrami pełnymi zimnej wody. Tutaj nie ma podziałów ani przywilejów- każdy zmuszony jest po powrocie z kościoła do domu, do wysuszenia odświętnego stroju.
Po raz pierwszy w ten szczególny okres, włączyłem telewizor. W nadziei, że ujrzę jakiś spokojny program publicystyczny dotykający problematyki zmartwychwstania jako istoty Chrześcijaństwa. Nie ukrywam, nie pogardziłbym też lekkim filmem obyczajowym. Cieszyłem się, że nijak nie można połączyć świąt wielkanocnych z tak mocno wyświechtaną już w naszym kraju tragedią smoleńską. A tu proszę. Trafiam na wywiad z wdową posła, który zginął pod Katyniem. Pytanie dziennikarza: „I jakie to będą święta bez ukochanego męża, ojca?” Wyłączyłem telewizor.
Na zakończenie wypada odpowiedzieć na pytanie zadane na początku tekstu.
Jak przeżyłem święta?
Normalnie. Nie poczułem żadnej magii. Bardziej byłem podirytowany zachowaniem ludzi, którzy za nic mają sobie ten święty czas.
Zakupy, plotki, rewia mody, wandalizm, komercja- tak w skrócie można rozliczyć święta w moim mieście, a co gorsza, jest to mała miejscowość! Nie mogę powiedzieć, były też chwile ciepłe, rodzinne, ale one nie rzucały się aż tak mocno w oczy.
Aż chce się krzyknąć za poetą:
„A wiosną niechaj wiosnę, nie Polskę, zobaczę!”
Parafrazując na potrzeby felietonu:
„A w Wielkanoc niechaj Chrystusa, nie pisanki, zobaczę!”
Hoffix