Umiejętności doświadczenia i poznania nie zamieniłbym chyba na nic innego w świecie. Gdybym je stracił, straciłbym jednocześnie samego siebie, bo to właśnie wszystko to co widziałem, czułem i przeżywałem uformowało mnie w to, czym jestem teraz. Nie mam pojęcia, czy powinienem żałować, że doświadczyłem akurat tego, czego doświadczyłem, a nie czegoś innego, ale chyba nie mam na to ochoty. To zupełnie nie w moim stylu, tak myślę.

Nie mam bladego pojęcia ile zyskałem i ile straciłem spotykając na swojej drodze tych wszystkich ludzi, odczuwając te wszystkie emocje i widząc wszystkie te zdarzenia. Bilans strat i zysków chyba jednak jest dla mnie pozytywny, bo nadal żyję. 18 lat to niby tak niewiele, ale jeśli przeliczyćby to na sekundy, a następnie założyć, że w każdej tej sekundzie coś się czuje, przeżywa – to wyglądaby to już całkiem nieźle. Robi to na mnie szczególne wrażenie tym bardziej, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ile razy moje spojrzenie na wszystko wokół i na samego siebie przeżywało kompletną metamorfozę. Tak, tylko ja to wiem. Nikt inny.

W sumie ciekawą zabawą byłoby potencjalne zaarażowanie spotkania moich marzeń, pomysłów i idei sprzed trzech lat z tymi, które żyją we mnie w tym momencie. Nie mam pojęcia, czy byłbym dla drugiego siebie tolerancyjny i czy w ogóle dałbym mu dojść do słowa. Zauważyłem bowiem, że posiadam obrzydliwą tendencję do przegadywania wszystkiego i wszystkich. Wiele razy mi to pomagało, bo zawsze potrafiłem być wobec siebie prawdziwy i umiałem słuchać własnego głosu (co przecież nie jest takie powszechne), ale na dłuższą metę uważam tę cechę za wadę. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, jak wiele wspaniałych, wielkich obrazów myślowych musiałem odrzucić i pominąć przez własną arogancję. Każdy przecież egzystuje tymi samymi sekundami co ja, a zważywszy na fakt, że ich organizmy funkcjonują w taki sam sposób jak mój – te sekundy nie są puste. Ci ludzie cały czas żyją i myślą, a ja tak bardzo to lekceważę. To moja wada, bez wątpienia.

Nie żałuję jej jednak. Nie żałuję w sumie niczego.

Widziałem naprawdę wiele, bo za zauważenie czegoś uznaję również to wszystko, co gdzieś od czasu do czasu błyskawicznie przelatuje przez moje myśli i uczucia i nie daje się choć na moment zatrzymać, by powiedzieć mi coś więcej. Mimo tego doskonale zdaję sobie sprawę z istnienia takich uniesień (bo to chyba najtrafniejsze słowo) i udaje mi się je regularnie dostrzegać. Nie można więc uznawać tego typu doświadczeń za nieważne. Wszystko jest ważne, przynajmniej dla mnie.

Kiedy zbiera mi się na wspominki to robię się bardzo uczuciowy i sentymentalny, ale to pewnie przez to, że bez względu na to, jak smutny bywam – ostatecznie wszystko zapamiętuję w bardzo jasnych i przyjemnych kolorach. Niejednokrotnie było tak, że czułem, jak coś we mnie umierało. Tak, tak to chyba należy nazwać. Coś po prostu było, a potem słabło, gubiło oddech i zasypiało na wieki. Cóż, czy na wieki to póki co nie mogę na 100% powiedzieć, bo żyję za krótko, ale żadnego z mych wewnętrznych istnień, które ucichły – nie udało mi się już ponownie usłyszeć. Może to właśnie nazywa się dojrzewaniem. Nie wiem, tego jeszcze nie zrozumiałem.

W każdym razie – to, co widziałem wspominam nadzwyczaj dobrze. Paleta barw, jakiej mógłbym użyć do opisania tego wszystkiego jest szalenie bogata, rzekłbym wręcz nieskończona. Mimo to, znacznie przyjemniej pamiętać i dostrzegać dobro. Po co miałbym się katować czymkolwiek innym. Kiedy faktycznie przyszło mi coś stracić, potrafiłem utopić gorycz w szczerym uśmiechu moich kochanych przyjaciół i rodziny. Takie stwierdzenia chyba należy uznać za okrutnie tandetne, ale naprawdę kocham to wszystko, co przeżyłem. Ludzi, których spotkałem też serdecznie kocham.

Budzenie w sobie uczucia miłości do czegokolwiek to bardzo mądra i zdrowa rzecz, ponieważ przynosi ukojenie, bez względu na wszystko. Czasem ciężko tego dokonać, ale jak już się uda, to jest naprawdę dobrze. W ogóle jest naprawdę dobrze.

Mimo tego wszystkiego, szczerze nienawidzę tego świata, o czym zresztą pisałem już kiedyś. Taka postawa może na pozór mocno kontrastować z tym, co napisałem w poprzednim akapicie, ale w moich oczach wcale to tak nie wygląda. Otóż wszystko to, czym się cieszę i co doceniam, to zaledwie wierzchołek góry lodowej mojej rzeczywistości. Jestem jednak szczęśliwy, ponieważ ten wierzchołek pozwala utrzymać mi się na powierzchni, za co serdecznie mu dziękuję. Naprawdę, dzięki ci, wierzchołku!

Mam marzenia i nadzieję. Miałem je od urodzenia, więc uznaję je za coś, czego trzymać się muszę kurczowo, póki nie zgasną one do końca. Gdybym miał wybrać bardziej pasujące do mnie określenie spośród słów realista i idealista, to raczej postawiłbym na to drugie. Zrobiłbym tak, ponieważ faktycznie w coś wierzę i dla czegoś chcę żyć, stawiać kolejne kroki, uśmiechać się i zwyciężać. Realiści tego raczej nie robią. Nie mają ideałów.

Szczerze – według mnie każdy jest po części idealistą. Każdy bowiem posiada system wartości oraz moralność, których się trzyma. Każdy żyje według własnej wiary, bez względu na to, czy przyjmuje ona formę religijną, czy też skrajnie naturalistyczną; chodzi mi bowiem o wiarę w ścieżkę, którą obieramy. Nie ma znaczenia, jaki ona ma kształt i dokąd prowadzi – idziemy nią, ponieważ chcemy żyć, a życie oznacza stawianie kolejnych kroków i posuwanie się do przodu bez względu na wszystko. Takie spostrzeżenia przychodzą mi do głowy na podstawie tego, co jak dotąd widziałem.


Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto