W sumie pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie każdy kolejny uśmiech malujący się bezwstydnie na twarzy. Niezwykle rzadko doświadczam czegoś w sposób niezakłócony niczym i pełny w swym istnieniu, więc może dlatego żyję dla chwil i momentów. Ogólnie nazywam się człowiekiem radosnym, cieszącym się rzeczywistością i jej urokami. Są to jednak sekundy, symbole, gesty i przebłyski.
Jakże ogromnym szczęściem byłoby więc doświadczenie komfortu stałego i niezmiennego – takiego, który budzi rankiem i utula do snu wieczorem. Chciałbym do tego dążyć, jednak mam poważne wątpliwości, czy coś takiego może w ogóle mieć miejsce. Gdyby tak było, ludzie odkryliby przez te wszystkie wieki receptę na taki stan. A może to właśnie ma być wynalazek mojego pokolenia. Moje odkrycie. Szczęście totalne, idylla. Nie mam za bardzo planu na nadchodzący dzień, a już zajmuję się wyobrażeniami związanymi ze znacznie bardziej odległą przyszłością. Może w tym właśnie leży cały problem. Sama bowiem myśl o spełnieniu marzeń, o radości i błogim spokoju, którego oczekuję od przestrzeni otaczającą mą osobę za lat kilka – nie jest w stanie zagwarantować mi entuzjazmu doczesnego, związanego z teraźniejszością.
Czuję, że moje obecne dni są puste i fałszywe. Okłamuję się często, że żyję mi się w nich bardzo dobrze, więc przymykając oko (albo dwa) potrafię się nawet nimi całkiem szczerze cieszyć. Kiedy jednak gdzieś odnajduję w sobie kolejne ścieżki prowadzące do głębszych refleksji oraz rozmyślań – dostrzegam liczne niedogodności. Niedogodności, które przy zasypianiu pozostawiają lekką gorycz i niedosyt.
Jestem przecież młody, a młodość ma się tylko jedną. Skąd jednak mam wiedzieć, jak przeżyć ją w sposób dla mnie satysfakcjonujący, skoro nigdy wcześniej nie przyszło mi się z nią mierzyć, a rady oraz wskazówki innych osób zdają się błędne i zupełnie niepasujące do mojego obrazka? Obrazka, który staram się malować z ogromną dokładnością, ale nie idzie mi to za dobrze. Nie mam do siebie o to jednak pretensji, bo nie widzę innego wyjścia. Dużo myślę, ale także dużo mówię. Męczę się tym jednak, ponieważ coraz częściej mam wrażenie, że absolutnie nikt mnie nie słucha. No okej, ja siebie słucham bardzo dokładnie, ale mówienie do samego siebie jest według mnie na dłuższą metę głupie i niegodne. Potrzebuję zresztą relacji z innymi ludźmi, bo taka jest moja natura, która nie pozwala mi wychodzić poza pewne narzucone mi schematy i instynkty. Narzucone mi wbrew mojej woli. Dlatego właśnie czuję się nimi urażony.
Czuję się też urażony zlekceważeniem, które płynie z ignorowania mych słów. Słowa moje bardzo rzadko są rzucane bez namysłu, wielokrotnie wręcz poprzedza je głęboki namysł i kalkulacja. Mało kto zdaje sobie jednak z tego sprawę, ponieważ ich brzmienie może wydawać się niejednokrotnie z pozoru prozaiczne, a nawet tandetne. Martwi mnie to dosyć mocno, ponieważ nie umiem inaczej. Znam przecież siebie, więc wiedziałbym, gdybym posiadał zdolność lepszego formułowania myśli, ale o tym pisałem już innym razem. Potrzebuję zrozumienia tak bardzo jak potrzebuję powietrza. Potrzebuję pochwał, uznania i szczerego docenienia moich starań i dokonań. Wynika to zapewne z mojej próżnej natury oraz aroganckiego postrzegania rzeczywistości. Zapominam jednak o nich, gdy ktoś oczekuje mojego wsparcia, więc życzyłbym sobie, by ktoś tam mógł też zapomnieć o swoich powściągliwościach, w momencie gdy to ja czegoś pragnę. A pragnę właśnie zrozumienia. Często raczę ludzi wokół radością i uśmiechem, ponieważ normalnie nie potrzebuję konkretnego powodu do optymizmu. On jest moją zdolnością bierną, uaktywniającą się automatycznie w stanie neutralności mojej duszy i obojętności mego nastroju.
Właśnie z tego powodu chciałbym, żeby ktoś był w stanie wyciągnąć mnie z pustki, kiedy ta mnie obejmuje – a czasem się to zdarza. Nie jestem bowiem w stanie oszukać samego siebie tak skutecznie, jak niejednokrtonie oszukuję wszystkich wokół. To kwestia zrozumienia i szacunku, tak myślę. Odwracam wzrok gdy widzę usta skrzywione w grymasie i zatykam uszy, gdy słyszę słowa krytyki i niezadowolenia. Robię to, ponieważ moje neurotyczne usposobienie nie pozwala mi na swobodne chłonięcie pesymizmu i zgorzknienia. Może dlatego moje emocje wciąż poruszają się na tym samym obszarze i w niezmiennym tempie. Jeżeli faktycznie tak jest, to wychodzi na to, iż samemu zamykam sobie drzwi, o których otwarciu marzę najbardziej na świecie. Wyobrażam sobie swoje istnienie w sposób nieznany i obcy nawet mi.