Muzyka jest tematem rozległym niczym Atlantyk i długim jak Amazonka. Budzi głębokie na miarę Rowu Mariańskiego kontrowersje i łączy ludzi jako jedyne źródło wody na Saharze. Zmienia się z dnia na dzień, a jej przyrost naturalny wciąż wzrasta. Jest jednym z wyznaczników grup społecznych i subkultur.

 

Drodzy Czytelnicy, Nauczyciele, Uczniowie!

Czytając ten tekst, pozwólcie sobie wraz ze mną wyruszyć w muzyczną podróż. Zatem przekroczmy granicę 2014 roku i zatrzymajmy się w roku 1960. Cudowne dziesięciolecie dzieci kwiatów. Szalone lata sześćdziesiąte. Za sprawą Liverpoolczyków Paula McCartney’a i  z Johnna Lennona wkraczającymi z kawałkiem „I want to hold your hand” w błyskawicznym tempie w USA rodzi się zjawisko beatlemani. Ludzie szaleją, zbiorowa histeria, brytyjska inwazja. Jest dobrze. Bardzo.

Uwaga, teraz przedstawiam (mam nadzieję, że nawet nie muszę) Janis Joplin. Pozwólcie się owiać głosem nie bluesowej, soulowej i rockowej piosenkarki, lecz dojrzałej, mądrej, białej kobiety. Głosem artystki, którą popada w autodestrukcyjną twórczość i pozostawia po sobie utwory, nie mogące być obce każdej zranionej kobiecie. Kiedy dołącza do klubu 27, zostaje nazwana Perłą, ponieważ „była mała, drogocenna i krucha.”.

Muzyczna Polska również budzi się do życia. Zresztą, trudno spać dalej, skoro w roku 1967 my, Polacy, gościmy u siebie Rolling Stones’ów na czele z, pożądanym przez miliony młodych Polek, Brianem Jones’em. Idąc tym patriotycznym tropem, nie możemy pominąć formacji Czerwone Gitary. To właśnie oni szczycą się rekordową ilością sprzedawanych egzemplarzy i otrzymują nagrodę „MIDEM” we Francji – dokładnie taką jak Beatlesi. Mimo 24. letniej przerwy, nadal utrzymują się na scenie. Zniewagą byłoby właśnie w tym miejscu nie wspomnieć o Czesławie Niemenie, Irenie Santor czy też Annie German.

Z wielkim bólem serca opuszczamy tę krainę i stopujemy w latach 70. Wbrew pozorom to nie tylko walka o prawa homoseksualistów, ale także zdynamizowany rozwój rocka progresywnego, hard rocka i… disco!

Zacznijmy od tego, że 10 kwietnia 1970 zespół The Beatles rozpada się i John Lennon rozpoczyna karierę solową. Owocuje ona w ponadczasową płytę “Imagine”, W 1973 Paul Stanley zakłada glam–hard–heavy-rock-metalową grupę KISS. Podobnie jak u Beatlesów, pojawia się zjawisko „kissterii”. Przez dziesięć lat swojej świetności ukazują się w charakterystycznych makijażach a ich koncertom towarzyszą efekty pirotechniczne. Dobre widowisko to podstawa, a jeśli do tego dochodzi świetne brzmienie…

Będąc w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, grzechem byłoby przemilczeć Black Sabbath, Queen czy AC/DC.

Sławę zyskuje także zespół Boney M, który w roku 1979 wkracza na sopocką scenę wraz z kawałkiem „Rasputin”. Telewizja nadająca ów występ zmuszona jest wyciąć kontrowersyjną piosenkę, wówczas godzi ona w sojusz z ZSRR.  Mimo wszystko w głowie zatrzymajmy słoneczny fragment „sunny, one so true, I love you…”.

Jeśli jesteście zmęczeni podróżą po rockowych brzmieniach, poszukajmy chwili wytchnienia na Jamajce… Oto on – Bob Marley. Zregenerujcie siły, bo czeka nas jeszcze długa podróż.

Kolejne dziesięciolecie jest ciężkie. Sprawcami tej wysokiej wagi są przede wszystkim Metallica, Ossy Osburne oraz Iron Maiden. Nawiązując do tych ostatnich - Steve Harris z pozytywnym wynikiem wprowadził nas znowu w heavy metalowy świat, co bardzo dobrze określają nasi rodacy z grupy TSA: „nigdzie nie znajdziesz ciszy... heavy metal świat! […] ten nasz przeklęty świat, już nie uciszy się, już go nie zmieni nic...”. Z tonu troszkę zjeżdżają Red Hot Chilli Peppers oraz Depeche Mode, o których świat również nieprędko zapomni.

W Polsce sławę zyskuje Jackowski z Korą, czyli, krótko mówiąc – Maanam. „Boskie Buenos” króluje na listach przebojów, a zespół na rockowej scenie.

Nadeszły lata 90. a wraz z nimi upragniony koncert Michaela Jacksona w Polsce. Największy i niepowtarzalny. 120 tys. osób na Bemowie, istne szaleństwo i niezapomniane wrażenia koncertowiczów.

Nirvana oraz Pearl Jam z prędkością światła wskrzeszają rozpaloną w poprzedniej dekadzie iskierkę grung’u. „Brudne” brzmienie gitary, ponury nastrój, trochę goryczy i frustracji – te czynniki sprawiły, że gatunek bezproblemowo zyskał wielu sprzymierzeńców.

Wspaniałe te lata doskonale ujmują, w owiane dekadentyzmem słowa, Elektryczne Gitary: „To jest już koniec, nie ma już nic…”. Z bólem serca przyznaję im rację i powoli kończymy nasza podróż w muzycznym czasie.

Powracamy do XXI wieku, jest 2014 rok. Większość społeczeństwa narzeka na muzykę, mówią, że nie ma „tego, co kiedyś”. Jasne, że nie ma, nic nie może stać w miejscu, muzyka się rozwija, a to, czy na lepsze, zależy w dużym stopniu od nas. Teraz też powstaje dobra muzyka, ale chyba część z nas po prostu jej nie szuka, a trzeba, bo ona nie znajduje się na stronie głównej youtube’a ani radia zet. Największe skarby zakopuje się głęboko, pod stertą kawałków o niczym.


Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto