„Roksolanki” są zbiorem pieśni miłosnych - wczesnych, polskich erotyków. Nie mają jednak wiele wspólnego z poetyckim uwielbieniem kobiety i jej metafizycznego piękna. „Roksolanki” w dużej mierze są, nie bójmy się tego określenia - zbereźnymi wierszykami o umizgach, zabawach i szeroko pojętych próbach zdobycia kochanki. Dzieło Szymona Zimorowica jest podszyte erotyzmem i seksem, mało w nim zachwytu nad duchowością wybranki serca. Chłopcy nie wysilają się nad wynajdywaniem u panien cech i przymiotów, które współcześnie uznaje się za piękne: dobro, sprawiedliwość, miłość, uczciwość. Chodzi raczej o to, żeby panna była ładna, nie kulała i miała wianek - niekoniecznie pierwszej świeżości, ale jednak dobrze byłoby, gdyby miała coś do zaoferowania. Takiemu podejściu do pięknego tematu miłości możemy się dziwić z perspektywy współczesności, ale warto zauważyć, że również ówcześnie nasza rodzima wersja erotyków była niezwykle oryginalna. Wynika to prawdopodobnie z naszego sarmackiego, patriarchalnego usposobienia. Zimorowic i wszyscy jemu współcześni "poeci miłości" czytali Petrarkę, którego możemy niewątpliwie uznać za prekursora poezji miłosnej. On jako pierwszy na tak wielką skalę zrywa ze średniowiecznym, erotycznym tabu i stawia w centrum kobietę.
W barokowej Polsce kobieta jest głównie żoną i matką. Istniał pewnego rodzaju wstyd przy pisaniu jednocześnie o miłości i religii czy filozofii. Nasza kultura nie wykreowała nawet takiej mentalności, jaka dla Petrarki w trakcie tworzenia była zupełnie normalna. W Polsce nie było rycerzy, którzy mogli wyewoluować w podbalkonowych młodzieńców, nasze średniowiecze nie obfitowało w dworskie życie, miłości i bardów, którzy opiewali tę zachodnią tradycję. Potem bardowie przekształcali się w poetów, a panny dworskie w wychwalane przez nich wybranki serca. U nas tego nie ma, nasza miłość to miłość do Boga, nic więc dziwnego, że mało w niej erotyzmu. Są to właśnie przyczyny, dla których nasza polska kobieta musiała zrezygnować z idealizmu i metafizyczności. Nie jest niebiańska, nie ma władzy nad duszą mężczyzny, jest mocno osadzona na ziemi, z sobótkowym wiankiem na skroni i z łydkami umoczonymi w gnoju.
Na samym początku zdaje nam się słyszeć głos Aurelego, który w ubogiej apostrofie zwraca się do swojej wybranki Lancelloty. Wylicza dobra świata, o które nie dba w obliczu swej ukochanej. Złoto, kamienie ani bogate pierścienie zdają się nie mieć żadnej wartości w obliczu wianka rozmarynowego z głowy najmilszej. Ostatnie dwa wersy strofy powtarzają się jak echo, swoisty refren albo natrętna prośba chłopca, któremu niezwykle na tym pęku kwiatów zależy. Mamy tutaj do czynienia z epiforą, konsekwentnie poprowadzoną przez cały utwór. Epifora staje się dominantą składniową, a w dodatku jest wyodrębniona stylistycznie, co wysuwa ją na pierwszy plan. Dlaczego ten wianek jest tak istotny, dlaczego przeważył złoto, kamienie i pierścienie na wadze miłości? Chodzi oczywiście o witkacowską deflorację, o pozbawienie dziewczyny kwiatu dziewictwa i tak istotną dla mężczyzny i podmiotu lirycznego inicjację. Wianek rozmarynowy jest tutaj alegorią dziewictwa, a oddanie go to symboliczna zgoda na konsekwencje z tym związane. Można powiedzieć prawie zaręczyny.
Ukochana Lancelloto,
Ciebie nie proszę o złoto,
Nie chcę u ciebie kamieni
Bogatych ani pierścieni:
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
W dalszych strofach podmiot liryczny tak kreuje swoją wypowiedź, aby ukochana Lancellotta uległa jego namowom. Konceptem tej strofy jest porównanie ziela, kwiatów, wianka, do ciała kobiety albo części pewnego okresu jej życia. Tak więc w strofie drugiej pierwsze cztery wersy konstruują metaforę lat młodości dziewczyny, która zanim jeszcze odrosła od ziemi (jak ziele przed zasiewem) została obiecana młodzieńcowi, z racji tego, że jest kobietą. Zanim jeszcze kwiat urósł wystarczająco, aby uwić z niego wianek, już był poślubiony. Los sprzyjał Aurelemu wskazuje na to początek czwartego wersu, gdzie podmiot liryczny utożsamia się z chłopcem znanym z tytułu pieśni. Ostatnie dwa wersy to echo zwrotki pierwszej, delikatne zaznaczenie i przypomnienie, w jakim celu poeta tak naprawdę woła i czego oczekuje.
Wszakże jeszcześ ziele siała,
Kiedyś mi go obiecała;
Pierwej, niżliś go uwiła,
Mnieś go darować ślubiła.
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
Podmiot liryczny wyraźnie stopniuje intensywność składania swojej oferty. Porównajmy pierwsze słowa trzech kolejnych strof, począwszy od pierwszej, zwróćmy uwagę na ich nacechowanie. Ukochana - apostrofa do kobiety, wybranki serca, wszakże jeszcześ - to jeszcze formy osobowe odnoszące się do odbiorcy, ale w strofie trzeciej mamy do czynienie z delikatną zmianą podejścia podmiotu lirycznego do ukochanej. Mimo że podmiot dalej mówi do kobiety, nie ma tutaj słowa nacechowanego dodatnio, kojarzącego się z miłością i pięknem. Nie dość, że w strofie trzeciej pojawia się coś na kształt targu, gdzie przedmiotem strofy - jeżeli pozwolimy sobie na takie stwierdzenie - jest tym razem mężczyzna przekonywujący kobietę, że nie zuboży się na tej transakcji. Nie kobieta, ale mężczyzna jest w strofie trzeciej najważniejszy, on, który prosi i targuje. Ta zmiana przedmiotu strofy, "głównego bohatera strofy" jest tym bardziej widoczna, jeżeli dodamy do niej stały refren, który przecież się nie zmienił, ale wydawać by się mogło, że nabrał na sile. Nie wiadomo, czy to z powodu kolejnego powtórzenia, czy może przyczyną jest nagromadzenie w nim tych samych słów, które dominują w poprzednich wersach strofy: wiem, ja kupię, zaraz się z tobą starguję. Refren wydaje się być coraz bardziej nachalny.
Wiem, że się tym nie zubożysz
Datkiem, lecz jeśli się drożysz
I chcesz przedać, ja kupuję,
Zaraz się z tobą starguję.
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek romarynowy.
Targu ciąg dalszy, znów przebija się na pierwszy plan terminologia kupiecka. Podmiot liryczny zwraca uwagę na fakt, iż Lancellotta ziele (ciało, życie, cnotę) dostała darmo a w dodatku za jej wieńcem dają wiano - posag dawany pannie młodej w dzień ślubu jako zabezpieczenie w razie śmierci męża, on z chęcią zapłaci tę cenę, nawet jeżeli mu się to nie opłaca. Oczywiście podmiot liryczny ironizuje swoją wypowiedź, którą najpierw wzmocnił anaforą na początku pierwszych trzech wersów, aby ją później złamać pozorną stratą, jaką jest zapłata za coś, co ktoś inny dostał za darmo, tym bardziej jeżeli będzie to tylko wianek rozmarynowy. Aureli dalej pogrywa z dziewczyną i konsekwentnie trzyma się tego, że chodzi mu tylko o pusty gest.
W strofie czwartej czytelnik uśmiecha się lekko, ponieważ komizm zbudowany na tym kontraście (apostrofa-ironia) spełnia tak ważną w tekście i ogólnie w poezji formę ludyczną. W kolejnej strofie chłopiec próbuje po raz ostatni przekupić pannę - tym razem ofiaruje jej w zamian zwój tkany (symbol poety). Podmiot liryczny jest jednak artystą, nie kupcem, więc próbuje coś zdziałać również na poziomie leksykalnym. Słowa takie jak: darunkiem, szacunkiem i deminutyw wianeczek wskazują na zmianę taktyki chłopca w boju o serce dziewczyny. Tym razem poeta sugeruje, że jeśli Lancellotta nie chce uczynić z wianka podarunku, który nota bene przyniesie jej szacunek, to niech go zamieni - najmilsza - na zwój tkany. Zwróćmy uwagę, że mimo iż refren pozostaje niezmieniony, to w kontekście poprzedzającej go strofy zwracamy uwagę na inny jego aspekt. Za każdym razem inna część tych dwóch wersów wydaje się być najważniejsza. Wszystko zależy od intencji podmiotu lirycznego, który przecież kreuje świat przedstawiony w wierszu i sugeruje czytelnikowi, a więc i przedmiotowi pieśni interpretacje i swoje intencje. Podmiot liryczny stara się o względy swojej wybranki, więc w jego interesie jest tak manipulować wymową wiersza, aby atakować, coraz to z innej strony bezbronną i naiwną niewiastę. W końcu któraś z dróg musi prowadzić do serca albo lepiej - pod spódnicę kobiety.
Choć ci ziele darmo dano,
Choć za wieńcem dają wiano,
Chociaż na tej kupi stracę,
Przecię-ć go chętnie zapłacę.
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
Jeśli zasię ni darunkiem
Nie chcesz go zbyć, ni szacunkiem,
Bierz-że ode mnie w zamiany
Za wianeczek zawój tkany.
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
Oto przedostatni, dość pospolity, ale wpisujący się w epokę konspekt. Przemijanie, bo o tym pomyśle mowa, to "rzut na taśmę" zalotnika. Szósta i siódma strofa to seria argumentów i przykładów na to, że czas już ściągać wianek, bo młodość nie będzie trwała wiecznie. Najbardziej rozbudowana metafora w wierszu została zachowana na koniec. Metaforyczne porównanie starości do suszy letniej, wyschnięcia, pomarszczenia, zwiędnięcia, rozpadu, czy pod koniec siódmej strofy - wprost, do ostatniej jesieni, do schyłku życia, po którym nie nastanie wiosna, to tak jakby wskazywanie podmiotu lirycznego na zegar, który nieubłaganie tyka. Poeta w akcie bezsilności pokazuje widmo starości i śmierci, bez ubierania go w zbędne środki stylistyczne. Cała strofa ma wyraz eschatologiczny. Tym gorzej, że takie słowa jak zwiędnięcie, wysuszenie, pomarszczenie, popękanie, przestarzenie, (przychodzące przecież na myśl w odniesieniu do suszy, czy ciężkiego słońca) mają w stosunku do kobiety podwójnie negatywne znaczenie. Zmarszczki, obumieranie piękna ciała i wyschnięcie wnętrza, to dla kobiety perspektywa, która musi wystraszyć i taka też jest intencja podmiotu lirycznego. Tym razem refren, który przybiera formę natrętnego i niegrzecznego wręcz wołania, staje się jedynym sensownym wyjściem z tej beznadziejnej sytuacji. Tym razem Aureli podaje w refrenie pomocną dłoń. Szósta zwrotka jest jedyną, oprócz pierwszej, w której refren jest bezpośrednią kontynuacją sytuacji zarysowanej przez wcześniejsze wersy, wskazuje nam to chociażby przecinek (zamiast kropki) na końcu czwartego wersu. W strofie siódmej refren funkcjonuje jakoby wspomnienie dwuwersu ze strofy wcześniejszej. Również spełnia rolę "koła ratunkowego", ale nie jest tak czytelny jak w strofie szóstej.
Nie dasz-li go, w letniej suszy
Sam się od ciepła pokruszy.
A tak, od ciężkiego słońca
Póki nie zwiędnie do końca,
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
Jeślić go słońce nie spali
Abo wiatr z czoła nie zwali,
Pewnie w ostatniej jesieni
Sam się przestarzawszy zmieni.
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
Na końcu pieśni podmiot liryczny spuszcza trochę z tonu. Po agresywnym wywodzie na temat przemijania i śmierci, jeszcze raz, na spokojnie przedstawia dziewczynie argumenty za tym, aby podarowała mu swój wianek. Zwraca się do niej normalnie, nie używając zbędnych metafor, czy innych zabiegów stylistycznych. Cała ósma i dziewiąta strofa jest w dalszym ciągu monologiem, ale zachęcającym do dialogu, czy interakcji. Nie naruszysz cnoty, nie popadniesz sromoty, podarujesz, nabędziesz chwały, podarunek, trochę ziela: taka konstrukcja strofy oddaje pełną swobodę kobiecie, pokazuje, że nic jej nie grozi a oddaniem wianka może sobie tylko, przysporzyć chwały. W dodatku, jest to drobny (trochę ziela) podarunek, którym można przecież kupić przyjaciela! Ostatnie strofy stoją w opozycji, kontrastują z dwiema poprzednimi, wydają się być sielanką, która ochroni niewiastę przed zagrożeniami tak skrzętnie wcześniej uwypuklonymi. Przedostatni refren to przyjacielskie wyciągnięcie rąk w kierunku Lancellotty i delikatne zbliżenie się do jej ucha, aby ostatnim refrenem zalotnie mrugnąć i szepnąć do niej: (no) Daj mi, najmilsza z głowy wianek rozmarynowy...
Przez to nie naruszysz cnoty
Ani popadniesz sromoty,
Gdy nachodziwszy się w wieńcu,
Podarujesz go młodzieńcu.
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
I owszem, nabędziesz chwały,
Że za podarunek mały
I za trochę dosyć ziela
Kupisz sobie przyjaciela.
Daj mi, namilsza, z głowy
Wianek rozmarynowy.
Człowiek niecodziennie wspina się na wyżyny swoich intelektualnych możliwości. Najczęściej zdarza się to w obliczu wojny, sztuki zabijania, czy finezji zadawania bólu. Okazuje się jednak, że mężczyźni potrafią osiągać intelektualne szczyty również w kwestii zdobywania kobiet. Dlaczego to zawsze musi być ekspansja - miłosna, czy wojskowa - nie wiem, ale upór i ilość sposobów, na które Aureli próbował zamknąć w swoich ramionach upragnioną niewiastę jest naprawdę imponująca. Podmiot liryczny tak kreuje swoją wypowiedz i cały świat przedstawiony w wierszu, aby w końcu zatrzasnąć Lencellottę w miłosnych sidłach i oddać się konsumpcji. Tak, nasze rodzime erotyki spełniały funkcję głównie "użytkową", nie skupiano się na wewnętrznych cechach i pięknie kobiety. Pisano o sianie, zabawach i tańcach. Zastanówmy się jednak, czy to źle. Kiedyś kobieta miała inne miejsce w społeczeństwie, niż współcześnie, tak było i nie warto tego oceniać. Wtedy powstawała poezja na tamte realia i była funkcjonalna! Gdyby tak tylko i dziś poeci pisali zrozumiałe i umieszczone tylko dla naszych czasów dzieła - poezję swojską - zamiast tego współczesnego, odrealnionego i globalnego bełkotu. W XVII w. erotyk staropolski był na nasze realia idealny i działał - czyż nie o to w poezji chodzi?
Neret