W tej części artykułu chciałem skupić się na bohaterach Dżumy

Rieux jest postacią pierwszoplanową, narratorem całej powieści i w pewien sposób można go utożsamiać z samym autorem. W końcu Rieux i Camus mają takie same poglądy, mówią tym samym językiem o tych samych problemach, propagując ten sam, jeżeli można tak powiedzieć, dekalog. Jednak Rieux wydaje się być zbyt idealny. Nie jest bohaterski, robi to, co każdy człowiek powinien robić na jego miejscu, ale jego bezkompromisowość, wytrwałość, niezłomność i moralność mimo wszystko stwarzają w oczach czytelnika obraz tytana. Rieux ma po prostu mocny kręgosłup moralny, i to właśnie wywyższa go ponad czytelnika, który powinien się wstydzić, patrząc na swoje dokonania. Nie jestem pewien, czy można stwierdzić, iż Rieux był ponad dżumą, całym Oranem, czy można stwierdzić, że jako jedyny nie bał się dżumy – gdyż był na nią po prostu odporny. Czy w książce Camusa Rieux jest nieśmiertelny? To pytanie zostawiam czytelnikowi, sam jednak nie skłaniam się ku tej interpretacji. Moją słabością jest naiwna wiara w człowieka i pewnie dlatego widzę w Bernardzie człowieka moralistę, altruistę, ale przede wszystkim człowieka, który zatrzymał dżumę w sobie i nie przekazał jej dalej.

Czy Rieux był sam? Oczywiście nie. Poglądy autora podziela jeszcze jeden bohater. Tarrou, bo o nim mowa, to bohater niezwykle ciekawy. Sytuacja, w jakiej przychodzi czytelnikowi go poznać, nie jest tak oczywista i jasna jak w przypadku Rieuxa i to jest pierwsza różnica w kreacjach tych dwóch bohaterów. Obaj są szlachetni, niezłomni, walczą z zarazą, jednak wydaje mi się mają zupełnie inne priorytety. Dążą do innych celów i o ile w przypadku Rieuxa celem była chyba sama egzystencja i dobre wykonywanie swojego zawodu to Tarrou miał przed sobą wyzwanie zupełnie innego typu. Tarrou nie chciał godzić się na dwie rzeczy. 1) Na morderstwa, rzezie, zabójstwa i  śmierć. 2) Na zniewolenie, które wynika z obecności dżumy w każdym człowieku. Tarrou mówi sam o sobie, że przeżył już wszystko i zna życie. Wie dokładnie, że najważniejsze to, aby nie być zadżumionym. Oczywiście chodzi tutaj o zadżumienie egzystencjalne i właśnie stąd wydać jedyny cel w życiu Jeana Tarrou. Ostateczna wolność poprzez świętość. Ale czy można być świętym bez Boga? Czy Tarrou w końcu odnalazł wolność? Czy jego śmierć była aktem wolnej woli i czy doprowadziła go do świętości? Czy ateista mógł w godzinę śmierci bez pokuty i nawrócenia zostać zbawionym? Czy on sam w chwili śmierci mógł z czystym sumieniem wielkiego moralisty powiedzieć o sobie, że wygrał? Nie wiem, jeżeli natomiast Faust ostatecznie wygrał z szatanem to może i Tarrou został uwolniony dzięki temu, że przez całe życie robił to, co trzeba, to, czego wymagało od niego człowieczeństwo.

Co w takim razie z ostoją moralności, z człowiekiem niejako powołanym do świętości. Co z mężczyzną, który ze świętością obcuje na co dzień? Mowa tutaj oczywiście o księdzu. Wydawałoby się jedynym chrześcijaninie w całej powieści. Paneloux jako jedyny przechodzi również przemianę na oczach czytelnika. Jest nośnikiem dwóch zupełnie różnych poglądów. Reszta bohaterów jest stała. Może z wyjątkiem Ramberta, ale o tym później. Panelouxa poznajemy w chwili jego płomiennego kazania, w którym mówi, że mieszkańcy sami ściągnęli na siebie dżumę i że jest ona karą bożą za ich dotychczasowe życie. Mamy tutaj do czynienia z ingerencją Boga w historię człowieka. Dżuma jako szansa na nawrócenie. Jednak pod wpływem silnego bodźca, którego Paneloux nie wytrzymuje – śmierć, męka niewinnego dziecka ksiądz zmienia zdanie na temat roli dżumy. Nie, Paneloux nie traci wiary, nie porzuca Boga on po prostu poddaje swoje stanowisko retuszowi i od tej chwili staje w pierwszej linii na wszystkich frontach zarazy. Wydawałoby się, że ksiądz, obłożony ze wszystkich stron regułami moralnymi, prawem boskim i kościelnym, a jednak w obliczu śmierci niewinnych musi skorygować swój światopogląd, co wcale nie oznacza (i to ważne), że od tej chwili zrywa z Bogiem. Od tej chwili Paneloux dojrzał, stał się dojrzałym katolikiem.

Rambert. Czy można powiedzieć, że decyzja Ramberta była samodzielna? Miał pretekst, możliwość, poparcie najbliższych, nic nie był winien społeczności Oranu. Jednak został i z narażeniem życia walczył z dżumą. Sądzę, że Rambert nie miał wyboru, że decyzja, jaką podjął, była jedyną możliwością i mimo że narażał życie, to ocalił o wiele więcej. Gdyby Rambert wyjechał z miasta, nigdy nie oczyściłby swojego sumienia. Gryzłoby go to, że zostawił w piekle ludzi sobie życzliwych. Skończyłoby się to prawdopodobnie samobójstwem. Właśnie dlatego myślę, że Rambert nie miał wyboru. Owszem jego serce chciało wolności, ale on sam był zbyt szlachetny, znowu – zbyt moralny, aby podkulić ogon i skorzystać z okazji pozornego wybawienia.

Pora na dwójkę moich ulubionych kreacji. Na pierwszym miejscu Joseph Grand. Jako jedyny bohater był autentycznie ułomny. Nie potrafił się wysławiać, nie miał siły fizycznej, nie posiadał wytrzymałości psychicznej. Miał za to zapał i marzenie. Chciał pomagać, ale okazywał się bezużytecznym żołnierzem na otwartym froncie. Dlatego dostał rolę kronikarza (->raport z oblężonego miasta), a dokładniej skryby. Z Grandem wiążą się jeszcze dwie historie. Historia jego żony i historia jego marzenia, które według mnie miało być również sposobem na odzyskanie utraconej miłości. Nie wiem, dlaczego, ale jedyną rzeczą, która mnie tak bardzo wzruszyła w dżumie, była właśnie historia małżeństwa Granda. Nawet teraz cały się trzęsę w środku. On przegrał ze swoją ułomnością, ale nie walczył za wszelką cenę, gdyż tak bardzo kochał. Wolał poczekać i napisać do żony, napisać to, co chciał jej powiedzieć. Jak bardzo ją kocha, że nie ma jej za złe tego, co zrobiła, że ją rozumie i że życzy jej szczęścia i czystego sumienia. Jednak najpierw musiał „wyćwiczyć styl”. Musiał napisać coś, co można skwitować jednym zdaniem: „panowie, kapelusze z głów”. Gdy w końcu udałoby mu się napisać to dzieło, list do ukochanej żony byłby w zasięgu ręki. Finał jego marzeń znamy. Nie jest to jedyny bohater, którego marzenia legły w gruzach. Ale mały promień nadziei widać w ostatnim zdaniu na temat książki Granda. Po tym jak w chwili załamania i bliskości śmierci Grand każe spalić rękopisy (na temat wytrwałości i uporu Granda w doprowadzeniu do perfekcji pierwszego dopiero zdania nie będę pisał, ale jest to kolejny jakże ważny aspekt). Jednak cudem zdrowieje i powtarza jak gdyby refren dżumy. Nic, będę musiał zacząć od początku.

Na koniec o  Starym Astmatyku. Jest to jedyny nieśmiertelny bohater w dżumie. Historia jego życia jest kluczem do zrozumienia jego nieśmiertelności i tego co przez tego epizodycznego bohatera chciał nam pokazać Camus. Otóż w wieku 50 lat Stary Astmatyk stwierdził, że dość się już napracował, stwierdził, ŻE ZNA ŻYCIE. Jego pewne tezy: „starczy mi sił na długo, jeszcze zobaczę ich wszystkich w trumnie”, brak jakiegokolwiek zainteresowania dżumą, śmiercią są dość dziwne jak na siedemdziesięcioletniego dziadka, który 20 lat przeleżał w łóżku z grochem na kolanach. Camus jednak w jego osobie zabawił się w grę pt. „co by było gdyby”. I oto odpowiedź na fundamentalne pytanie egzystencjalizmu: Co by było, gdyby człowiek poznał sens życia, gdyby wyszedł z tego absurdalnego bytu i miał jakikolwiek wpływ na swoją egzystencję? Właśnie to, co działo się ze Starym Astmatykiem. Człowiek byłby nieśmiertelny, dopóki nie podjąłby decyzji o własnej śmierci. A że Stary Astmatyk miał się świetnie, to tylko dobrze dla niego.

Jest jeszcze jeden bohater dżumy, który jest dla mnie zagadką. Jako jedyny nie pasuje do parabolicznej wymowy dżumy, jest zupełnie z innego świata, a jednak swoją postawą musi coś do tego świata wnosić. Ostatni bohater jest zupełną odwrotnością i zaprzeczeniem dżumy. Kiedy na początku książki widzimy wspaniałe i wesołe miasto – on wiesza się w samotności, jednak w miarę jak Oran pogrąża się w chaosie i rozpaczy Cottard jak gdyby rozkwita, budzi się do życia.  Cottard jest jak nikt inny uzależniony od dżumy. On sam czerpie z dżumy nieograniczone pokłady energii, że o korzyściach finansowych nie wspomnę. Jednak kiedy odczytamy dżumę jako symbol życia, ludzkiego życia, kończącego się śmiercią, to zyskujemy zupełnie inny obraz Cottarda, który teraz jest uzależniony od życia i jego niepohamowanego pędu. Cottard jest dla mnie zagadką, ale myślę, że lepiej skończyć tekst zagadką, pytaniem, nad którym możesz  czytelniku zastanowić się, niż oczywistym truizmem, z którym będziesz  musiał się zgodzić.

Neret


Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto