Krytyka. Nieustannie temat tabu. Wszyscy boimy się krytyki. Nie lubimy krytykować, bo to stawia nas w złym świetle, formuje niezbyt przyjemny obraz w oczach innych. Nie chcemy krytykować, bo boimy się odwetu ze strony innych. Nie lubimy być krytykowani, bo nasze słabości i wady to najbardziej skryta i chroniona przed światem część naszej intymności.
Mówią, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Wszystko, co istnieje, jest w pewien sposób potrzebne. Gdyby nie było potrzebne - nie istniałoby. Myślę, że w idealnym świecie, bylibyśmy na tyle silni psychicznie, że krytyka byłaby naszą przyjaciółką. Motywowałaby nas do dalszej, prawdopodobnie bardziej efektownej pracy. Niestety, nie żyjemy w idealnym świecie. Tutaj i teraz krytyka kojarzona jest ze złośliwością, gruboskórnością, wiecznym niezadowoleniem i bezsensownie rzucanymi pod nogi kłodami. Uzasadniona, podszyta nie chęcią strofowania kogoś, ale zwykłą, ludzką, życzliwą opinią i podpisana nie grubiaństwem, ale miłością do perfekcji. Taka krytyka może być jak zaklęcie, sprawić cud i wychować noblistów.
Dążenie do ideału to bezustanne eliminowanie wad. Nie z każdej perspektywy widać wszystko. Nie każdy punkt widzenia jest w stanie objąć cały obraz. Dlatego uważam, że nie jest grzechem pokazać komuś, gdzie naszym zdaniem leży jego słaby punkt. Z kolei zbrodnią na czyjejś drodze do doskonałości jest układanie na niej obłudnie pięknych róż pochwały. Bo jeśli chwalimy za rzeczy nijakie, to czym potem nagrodzimy postępy?
MrsSparrow