Z muzyką w życiu mamy styczność od zawsze. Już w czasach prehistorycznych grano na muszlach i piszczałkach z kości. Aktualnie muzykę można usłyszeć wszędzie:
w radiu, w trakcie jazdy samochodem, podczas różnych uroczystości, a nawet wtedy, gdy robimy zakupy. Przez codzienne, nagłe i stresujące sytuacje nie mamy czasu,
aby zadać sobie pytanie, czy słuchanie muzyki wpływa na nasz mózg, zdrowie, zachowanie i emocje, które w danym momencie odczuwamy? Pragnę Wam pokazać, że muzyka oddziałuje na człowieka i to w bardzo ciekawy sposób.

Dwadzieścia dziewięć lat temu psycholog Frances Rauscher udowodniła, że muzyka rozwija pamięć, umiejętności motoryczne, a także poprawia koncentrację.
Kobieta wykonała proste badanie, tzw. ,,Efekt Mozarta’’ na trzech grupach studentów, puszczono im utwory barokowe i klasyczne. Wyniki okazały się zadziwiające!
Wpłynęło to krótkotrwale na ich skuteczniejsze myślenie w nieprzewidywalnych sytuacjach oraz skupienie.

Muzyka ma wyjątkowe działanie na nasz mózg. Potrafi oddziaływać na samopoczucie, pobudzenie oraz na to, co w danym momencie odczuwamy poprzez wydzielanie dużej ilości między innymi dopaminy (tzw. ,,hormon szczęścia’’). Jakaś część naukowców twierdzi, że nasze centrum dowodzenia ma specjalne miejsca do odbioru muzyki.
Brzmi interesująco, prawda? Do głównego czynnika fizjologicznego zmiany nastroju zaliczamy aktywację autonomicznego układu nerwowego, na którą wpływa tempo
i rytm słuchanych piosenek. Właśnie od tych dwóch rzeczy, zależy nasze pobudzenie. Będzie ono występować (bardziej lub mniej intensywnie) niezależnie od tego jakiego gatunku muzyki w danej chwili słuchamy.

Muzyka wywiera wpływ na układ krwionośny i oddechowy człowieka. Jak to możliwe? W czasie słuchania radosnych utworów zauważono wzrost częstości uderzeń serca. Natomiast u słuchaczy muzyki smutnej i dramatycznej zaobserwowano, że obniża to ich tętno oraz częstość oddechu.

Ogromnie niezwykłym i niebywałym zjawiskiem jest działanie muzyki w medycynie. Pomaga ona walce z nowotworami. Wykorzystywana jest do tego tzw. ,,Muzykoterapia’’.
Gra na instrumentach i śpiew łagodzą ból, lęk i strach związany z chorobą. Lekarze wykorzystują muzykę nawet w trakcie wykonywanych operacji i zabiegów, dzięki temu poprawia to ich jakość.

Czasami można zauważyć, że muzyka zmienia nasze poglądy, słownictwo i styl ubierania. Podążamy za tym, co przekazują nam w tekstach piosenek nasi ulubieni wykonawcy. W tym przypadku może okazać się to pozytywnym lub niestety negatywnym skutkiem dla nas.

Podczas słuchania muzyki stajemy się kreatywni, wyciszeni, zmotywowani i zrelaksowani. Warto dodać, że dzięki piosenkom przypominamy sobie różne wspomnienia, zarówno te dobre jak i te złe. Muzyka wpływa (zazwyczaj pozytywnie) na człowieka. Zostaje wykorzystywana w celach rozrywkowych, medycznych, badawczych oraz psychologicznych. Bardzo Was zachęcam do jej słuchania, jak widać płynie z niej wiele korzyści.

„zbyt mnie straszyli i teraz niczym już przestraszyć nie są w stanie.”
                                                                                    M. Bułhakow

Zostaliśmy we dwoje -
Ja i moje zdziwienie
Więc zostałam Wyspiańskim mimo woli?
Patrzę w górę. Być nie może!
Z fizeliny maszkary -
Abażury jak podniebne chochoły.
Poszły w pląs infernalny,
Szerząc szał karnawalny
Pary strojne w papug pióra;
Szyk i szarm
Brokat, gipiura.
Wszystkie Damen,
Wszyscy Herren
W frakach, taftach, sznurach z pereł…

Testują wytrzymałość swej gardłowej glazury
Lub wytuptują kodem Morse’a bluzgi -
To jest:
Tańczą do współczesnych tekstów
Kultury.

Zakrawając o absurd, mdleją w epifanii,
Przyzywając amory zrodzone przed tygodniem;
Ślą drogi różami, by pokazać światu:
Ważnym jest mieć kogoś -
To cóż, że przelotnie?

Gdy sztubackie podniety skradły słowo „miłość”,
Jak nazwę tę rzewność, co tak krtań rozpiera?
Es tut mir leid, panno Vetsera,
Anachroniczna męczennico miłości.

Czy zastanawialiście się kiedyś nad procesem starzenia? Pytanie to może zdawać się retoryczne, gdyż *starość* nie jest czymś, z czym człowiek się rodzi, nie jest *normą*, więc zasadniczo rzeczą naturalną byłoby poświęcić tej kwestii kilka chwil namysłu.

Jednak czy starość jest wyłącznie nadejściem zmarszczek na czole po osiągnięciu pewnego określonego wieku czy jest odpowiedzią organizmu na wycieńczenie? Biologia uczy nas, że ów proces rozpoczyna się wraz z przekroczeniem dwudziestego drugiego roku życia (szacunkowo). Z drugiej strony mówi się, że *młodość* jest stanem umysłu podległym jego właścicielowi. Czy tak rzeczywiście jest?

Możliwe, ale można natknąć się na dość, jakby nie patrzeć, *kluczową* nieścisłość. Mózg wraz z nabywanym doświadczeniem niejako *przyzwyczaja* się do życia, natykając się na różne przeciwności dopasowuje je do już znanych i *doświadczonych*, stąd też przekonanie, że po dzieciństwie życie zaczyna przyspieszać. Oczywiście, wiele osób dorosłość nazwałaby monotonią, swoistą rutyną, ale czy tak nie jest i w czasie lat młodzieńczych? Czy młodość z dorosłym mózgiem nie byłaby jeszcze bardziej monotonna, mimo wciąż nowo-serwowanej wiedzy (która i tak w większości ulatuje nam przez palce, nie oszukujmy się)?

W obliczu tych zagadnień pojawia się kolejna zagadka. A co jeśli odwrócić role w tym scenariuszu, tzn. czy młody umysł może być równocześnie stary, ale tak naprawdę *stary*? Środowiska ezoteryczne, astrologiczne i inne z przyrostkiem –czne wskazują na zjawisko tzw. starej duszy, które przedstawiane jest tam w jasnym świetle. Osoba taka jawi się jako spokojna, wrażliwa na otoczenie, potrafiąca łączyć kropki – słowem, jest jak starzec na bujanym krześle, w cieniu najszlachetniejszego dębu, w ogrodzie kontemplujący nad tylko jemu znanymi myślami, przyglądając się opadającym liściom. Brzmi zachęcająco, wręcz może i nawet *kusząco*, ale nie w tym tkwi istota rzeczy, samo słowo "dusza" powinno zapalić czerwoną diodę. Chodzi o nie więcej niż umysł, ten mózg, w którym tkwi, a w nim inne dziwa jak świadomość czy freudowskie trójpodziały tejże świadomości – trzeba potwierdzić, że jest to skomplikowane i wielowymiarowe narzędzie. Dlatego z bólem, dla dobra tekstu, postaram się ograniczyć do *nieszczęsnego* ogółu.

Człowiek młody z reguły powinien być wciąż otwarty na propozycje świata i je pochłaniać niczym rubaszny olbrzym Gargantua jedzenie. Tymczasem już w wieku maturalnym *homo sapiens* (czyżby?) jest w możliwości osiągnąć *ten* poziom poznania, który uniemożliwia mu czerpania pełni satysfakcji z życia, zwłaszcza, że do niedawna garściami czerpał z kolejnych (dobrych i złych) źródeł informacji. Potęguje to fakt, że podmiot jest po części wtajemniczony w to misterium, lecz zazwyczaj dzieje się to na płaszczyźnie podświadomości, aczkolwiek łatwo można znaleźć odpowiednie połączenia neuronowe, by ten stan rzeczy zmienić (i jest to w pewnym sensie remedium). W żywocie ludzkim przychodzi taki moment, że człowiek żałuje przeszłości i chciałby ją z powrotem, czasem dochodzi do takich skrajności, że pragnąłby jej tak bardzo intensywnie, że skłonny byłby ją siłą *wyszarpać*. Powszechnie znany fenomen – kryzys wieku średniego. Jednakże to kryzys wieku ŚREDNIEGO, jak to ma się zatem do wieku osiemnastu lub dziewiętnastu lat?

Spieszę z wyjaśnieniami, otóż w obu przypadkach chodzi o *odchodzenie* (jednakże w wieku 40 lat jest to trochę nad wyraz) i poczucie niespełnienia. Paradoksalnie taki marazm może przejawiać się intensywniej w wieku młodszym. Są znacznie bardziej sprzyjające warunki, by to właśnie nastolatek, sięgając pamięcią wstecz, nie odnalazł żadnego sukcesu, a te, które faktycznie mu się przytrafiły, skutecznie bagatelizował w obliczu całego swojego przyszłego życia, które może nadejść lub nie. Jeśli zaś chodzi o odchodzenie, to poczucie rozłąki z instytucją, z którą spędziło się ~77% danego czasu, daje do myślenia. "Czego się nauczyłem przez te lata? Umiem: czytać, pisać – mam nadzieję – mnożyć... Mnożyć? Tak, chyba umiem mnożyć, a jeśli nie, to mam kalkulator" – a poważniej to: "Czy odchodzę do lamusa?" Od początku konsekwentnie zapoznaje się jednostki z ideą wzniosłego wkraczania w dorosłość i podbijania świata (gdy faktycznie jest się blisko można to interpretować jako cyniczną kpinę), ale nikt nie mówi im, że ich *nie będzie*, bo kogo to na dobrą sprawę zastanawia? Nie mniej jednak czy samo *odejście i zastąpienie* nie kojarzy się z materią filozoficzną i istnieniem we własnej osobie? W końcu to pierwszy raz, gdy coś takiego się dzieje (a może już ktoś zdążył się zatracić i będzie to *drugi* raz?). Czy można *wyobrazić* sobie życie i stracić jego dotychczasowy smak? Nie wiem.

Kolejny, pospolity, szary i *zaznajomiony* człowiek idzie tam, skąd nie wróci...


fot. Paul Gavarni, Public domain, via Wikimedia Commons

Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto