Pewnego razu, jak co wieczór zwiedzałem opuszczone ruiny starej kamienicy, które znajdywały się tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, w zupełnym osamotnieniu. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego ona tam stała, przecież takie budowle zazwyczaj widuje się w miastach, a nie na zupełnym odludziu. Zastanawiałem się, aż do pewnego momentu, ale o tym trochę później.

Tego wieczoru dużo rozmyślałem, nawet jak na mnie. Zadawałem sobie dużo pytań, patrząc na pusty dziedziniec, na który nijak nie dało się dostać. Nie prowadziły tam żadne drzwi czy brama, a jedyne okna, które były skierowane w tamtą stronę, znajdowały się dopiero na ostatnim piętrze, więc nie było nawet mowy, abym tam schodził.
Tak myślałem i myślałem, aż poczułem przenikliwy chłód i usłyszałem dziwny, nieznajomy dźwięk. Szybko zbiegłem na dół. Wszystkie korytarze zamieniły się w istny labirynt. Po pewnym czasie znalazłem drzwi. Oczywiście wybiegłem przez nie najszybciej jak się dało. Znalazłszy się już na zewnątrz znów usłyszałem ten sam dźwięk, tyle że tym razem był o wiele głośniejszy niż przedtem. Odwróciłem się i nie ujrzałem kamienicy, a sam dziedziniec (o ile tak to można jeszcze nazwać), który nie był już zamknięty ze wszystkich możliwych stron, nie był także pusty. Na samym środku znajdowała się klepsydra przebita przez trójząb z brązu.

Nagle w mojej głowie usłyszałem donośny głos, który mówił w niezrozumiałym mi języku, nigdy też niesłyszanym. Nie było to miłe doświadczenie.
Chwilę później zaczęło kręcić mi się w głowie, a głos powrócił tak samo jak tajemniczy dźwięk wcześniej. Straciłem panowanie nad własnym ciałem. To coś zmuszało mnie, abym zbliżył się do klepsydry i trójzębu. Głos tracił emocje z każdym mym krokiem, co powodowało, że stawał się coraz bardziej nienaturalny, a co za tym idzie stawał się przerażający i coraz gorszy do zniesienia.
Gdy już dotarłem na miejsce docelowe, nie wiadomo jakim sposobem przywróciłem zniszczoną klepsydrę do stanu idealnego, zaś głęboko wbity w bruk trójząb wyjąłem bez najmniejszego problemu, aby następnie wbić go drzewcem do dołu w to samo miejsce.

Po tym wydarzeniu wszystko jakby ucichło, zatrzymało się w czasie. Nagle poczułem na swoim ramieniu dotyk. Odwróciwszy się ujrzałem zgarbioną, chudą, humanoidalną istotę o fioletowym kolorze skóry, ubraną w szaty o ciemnych barwach, stylem przypominające te z antycznego Rzymu. Nie byłem w stanie dostrzec twarzy tego bytu, ponieważ nienaturalny, mroczny cień padający od głębokiego kaptura ją przysłaniał. Jedyne co było widać w tej czeluści to oczy, które świeciły intensywnym żółtym światłem.
Na początku byłem do niego wrogo nastawiony po tym wszystkim co mi uczynił, ale szybko zdałem sobie sprawę, że chciał mi coś pokazać i prawdopodobnie nie miał innego wyjścia, lecz mimo wszystko pozostawałem nieufny.
Chwilę później przybysz dał mi do zrozumienia za pomocą gestykulacji, że chce abym złapał go za rękę. Zrobiłem to z dużą dozą niepewności, ale finalnie nie pożałowałem.
Początkowo pokazywał mi historię Ziemi, gatunku ludzkiego i moje życie. Uzmysłowiłem sobie wtedy, że dla niego nie jestem przypadkową osobą i że te wszystkie rzeczy, miejsca również nie były przypadkowe. Ten „kosmita” próbował mi udowodnić, że coś nas łączy.
Następnie zabrał mnie do niedalekiej przyszłości, w której ludzie próbując unicestwić zło w bardzo krótkim czasie, spowodowali że pojawiło się go jeszcze więcej, niewykluczone iż było to celowe działanie, patrząc na kolejne wydarzenia. Wybuchła kolejna zimna wojna, która spowodowała najszybszy postęp technologiczny w dziejach ludzkości. Parę lat później liczebność populacji drastycznie spadła w skutek wybuchu III Wojny Światowej oraz niewyobrażalnych rozmiarów zanieczyszczeń środowiska.

Jedynym plusem tego okresu było to, że wynaleziono dwa sposoby na długowieczność. Pierwszym sposobem były tak zwane „cyberwszczepy”, zaś drugim ingerowanie w kod genetyczny człowieka, lecz zabieg wykonywało się jedynie na płodach. Oczywiście wszystko kosztowało niemałą sumę pieniędzy, więc tylko nieliczni mogli stać się z nieśmiertelni. Jednym z szczęśliwców był właśnie przybysz, którego matka zadecydowała o losie swojego dziecka zanim ono jeszcze się narodziło.
Kolejno fioletowoskóry pokazał mi przyszłość oddaloną o trzysta tysięcy lat od jego narodzin. Ludzie byli na skraju wyginięcia po wielkiej wojnie ze sprzymierzonymi siłami dwóch wysokorozwiniętych cywilizacji, humanoidalnych Ktylonów i insektoidalnych Cu'thraxxi. Przegrana zmusiła ludzkość do wycofania się do Bezkresnej Pustki, skazując całą rasę na spaczenie i wygnanie z dotychczas znanego im świata.
Ostatnią wizją była Starsza Rada Ludzkości decydująca o eksterminacji całego gatunku i o wysłaniu jednego z przedstawicieli rady w przeszłość, aby ten doprowadził do ukształtowania alternatywnej przyszłości.

Inne artykuły tego Autora

Dodaj komentarz
Dodając komentarz, zezwalasz na przetwarzanie danych osobowych. W każdej chwili możesz poprosić Administratora o usunięcie komentarza/komentarzy.

Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto