Przy okazji premiery „Polityki” Patryka Vegi miałem okazję słyszeć głosy, że pomimo bardzo niepochlebnych recenzji tego „dzieła” powinniśmy się na niego wybrać do kina, ponieważ opowiada on o temacie istotnym i aktualnym dla Polaków. To byłaby prawda, gdyby nie jeden mały, drobny szczegół: twórcy zarabiają na każdym sprzedanym bilecie.
W jeszcze większej skali podobnego zjawiska doświadczyłem w momencie wyświetlania zeszłorocznego „Dywizjonu 303”. Pewne osoby mówiły mi, że na ten film trzeba jechać, bo jest o polskich bohaterach, a ja po prostu nie chcę poznać tak ważnej historii i muszę być zawsze na przekór reszcie klasy. Oj, przepraszam, ale ja nie mam zamiaru oglądać filmu, który został, lekko mówiąc, bardzo, bardzo zimno przyjęty przez praktycznie wszystkich krytyków; a moi rodzice mają wydać swoje pieniądze na bilet i w ten sposób dawać zarobić jego nieudolnym twórcom tylko dlatego, że opowiada on o polskim dywizjonie.
Oczywiście takich miałkich i bezbarwnych filmów o istotnych dla nas zagadnieniach jest więcej niż tylko te dwa, które wymieniłem wyżej. Ba, tego typu obrazy pojawiają się w kinach co najmniej kilka razy do roku i zazwyczaj wszystkie są tak samo denne, a powód takiego stanu rzeczy jest dosyć prosty.
Żeby użyć wystarczająco barwnej metafory: gdyby piekarz zauważył, że najlepiej sprzedającym się u niego towarem są rogale bez smaku, wypełnione nie najlepszą wonią, ale za to w pięknym, przyciągająym wzrok opakowaniu, to raczej nie przejmowałby się, że śmierdzi mu od tego towaru cała piekarnia, tylko produkowałby tych rogali ile tylko się da, zamiast, na przykład, ryzykować produkcję czegoś bardziej jadalnego, bo wymagałoby to znacznie więcej pracy i odpowiedniego dobrania składników. Po co, skoro i tak wszyscy kupują rogale?
No bo zastanówcie się, co mogą sobie pomyśleć polscy filmowcy, którzy widzą, że wystarczy, żeby jakikolwiek reżyser wziął sobie byle jaki scenariusz i nakręcił byle jaki film, ale opowiadający o, w jakiś sposób, WAŻNYM TEMACIE, zebrał milionową widownię i świetnie zarobił?
Prawda jest taka, że dobrowolnie psujemy sobie ojczyste kino, które zamiast w sposób godny opowiadać o rzeczach dla nas istotnych, daje nam te metaforyczne rogale, a my z własnej woli je zajadamy.