Mówi się, że miłość jest jak wiatr - nie widać jej, lecz czuć. No właśnie, ponoć tak jest. Jak to jednak wychodzi w praniu?
Obserwując związki moich rówieśników zauważyłam, że wielu z nich jest ze sobą tylko po to, żeby inni widzieli, bo to takie fajne. A co z uczuciami? Jeśli ktoś nazywa uczuciem całowanie się po kątach, to szczerze współczuję. Przeraża mnie też łatwość, z jaką tworzy się związki. Wiele rozmów na "Fejsie", jedno lub dwa spotkania w cztery oczy, a czasem nawet z przyzwoitką i wszystko załatwione.
A gdyby tak zacząć od przyjaźni? Nie, to zbyt przereklamowane. Jeśli ja mogłabym wybrać pomiędzy tym przereklamowaniem, a 2 - tygodniowym związkiem, wybrałabym to pierwsze. Zresztą co ja mówię? Pół miesiąca? Przecież to masa czasu. Po co marnować go na spotkania z drugą połówką, skoro wszystko można załatwić na imprezie. Chcecie się pokazać? Wystarczy wyhaczyć jakąś domówkę, wypić wystarczającą ilość alkoholu i już kolejny miłosny podbój zaliczony. Przecież to takie super. Tyle "fajnych" osób tak robi. "Jednowieczorowa" miłość na imprezie - dużo zabawy, mało myślenia i w dodatku wszyscy o Tobie mówią. Czego chcieć więcej? Po domówce kolejny krótki związek - zmieniasz status na "Fejsie" i już należysz do elity.
Ta miłość również szybko się znudzi, więc zastąpisz ją następną - i tak oto partnerów będziesz zmieniać jak bieliznę, bo to proste. Bez wyższych uczuć, zero zazdrości. Tylko czy o to chodzi w miłości? Myślę, że nie.
Dla mnie jest ona przywiązaniem emocjonalnym do drugiej osoby, chęcią spędzania z nią każdej wolnej minuty, to szczerość i zaangażowanie, a nie jednorazowy wybryk. Patrząc na te imprezowe love robi mi się smutno, a nawet trochę mnie mdli. Lepiej byłoby już żyć wśród romantycznych kochanków, którzy zwariowali z miłości. Tak, ja też wolę być "wariatką", ale chyba należę do mniejszości.
Przeczytałeś artykuł? Weź udział w sondzie