Błądzę na skraju przepaści po oblodzonej stronie życia,
Z wiarą, że za kilka dni nastanie Apokalipsa.
Nie mogłam już tego znieść i opuściłam swój dom,
Bo zamiast czerpać z ostatnich dni, oni cały czas się drą.
Nie mogę znieść widoku miejskiego pośpiechu,
Nikt z tych ludzi nie myśli nawet o chwili oddechu.
Każdy chce zbudować jak najlepszą przyszłość,
Nie licząc się z tym, jak szybko przeminęła im młodość.
Zamiast powiedzieć miłe słowo w ramach pożegnania,
Oni wolą wciąż za pieniędzmi się uganiać.
Idę po cichu, prowadzona wyobraźni drogą.
Przemierzając noc ciemną i niesamowicie złowrogą.
Zapomniana przez wszystkie żywe stworzenia,
Dręczona mrocznymi urokami cierpienia.
W każdym zakamarku ukazują się śmierci cienie,
Lecz dobrze wiem, że tej daty, choć chcę, nie zmienię.
Marzenia me największe odpłyną gdzieś wraz z tym dniem,
Ale mych przeżytych dotąd chwil nie mogę nazwać złem.
To co się skończy, z powrotem nie wróci.
Przypadnie nam to, co los da i w nicość obróci.