- Uwaga drzewo! – krzyknął ore wskazując na świeżo ścięty konar.
 Drzewo przewróciło się zwyczajnie, standardowo. Nie było w nim nic niezwykłego, ale to właśnie ten epizod stał się punktem zapalnym, od którego wzięły początek nieskoordynowane wydarzenia. Wysoka na 20 metrów sosna przewróciła się jak zawsze, na dół, ku ziemi, jednak nim jej dotknęła spadła na inne – stojące jeszcze – sosny i lekko zmieniła tor swojego upadku. Spadła na jednego z edukujących się chłopców.
 - Rozejść się, proszę odejść – krzyczał nadbiegający przewodnik – proszę: od dwadzieścia dwa do trzydzieści proszę o podniesienie konaru.
 Wyznaczone osoby podbiegły do konaru z wielką ochotą. Chłopcy dali z siebie wszystko i poderwali drzewo do góry. Dopiero teraz zaczęły się owe nieskoordynowane wydarzenia, a w zasadzie ciąg tych wydarzeń. Wszyscy chłopcy z okolicy przerwali pracę i zbiegli się i stanęli blisko miejsca zdarzenia. Wszyscy z wyciągniętymi językami stali i z niecierpliwością czekali na rozwój sytuacji. Przewodnik podszedł do przygniecionego chłopca i sprawdził mu puls.
 - Żyje. Proszę dwadzieścia dwa i dwadzieścia trzy, o podnisienie go i przetransportowanie do siedziby gł… – nie zdążył dokończyć prośby, gdyż ranny chłopak otworzył szeroko oczy, poderwał się na równe nogi i powiedział.
 - Mamusiu, jestem głodna.
 - Maricu, przecież wiesz, że tatuś poszedł już po gazetę. Zaraz dowiemy się gdzie jest nasz obiad – odpowiedziała troskliwa matka, przytulając córeczkę.
 - Dowiemy się czy dzisiaj w ogóle będzie obiad – odezwał się Ore, starszy brat Marci.
 Dziewczynka rozpłakała się, była bardzo głodna. Po ostatnim podziale, na każdego obywatela przypadł kilogram jabłek i 20 litrów wody. To była normalna kolej rzeczy. Obywatel głodny - pił wodę, to pozwalało mu zapomnieć o tym ssącym bólu, gdzieś tam w otrzewnej. Pił wodę, gotował jabłka, pił wodę jabłkową. Jedyną rzeczą, której nie brakowało była woda i te małe, zielone kulki. Wody było nadmiar, a jabłek już nikt nie jadł – była wiosna.
 - Za niedługo mężczyźni zbiorą pszenicę, będzie płat, będzie płat z mąki pszennej – matka zamilkła, na chwilę przymrużyła oczy i ze wszystkich sił wyobraziła sobie zapach świeżo wypiekanego płata. Opanowała się jednak.

przez szklane powietrze - szybę
oglądam
betonowe krajobrazy
mieszczańskiej dżungli

...Ciąg dalszy...
 
Pan Bodini już od dawna miał wrażenie, że Profesor czyta w jego myślach.
 - Panie profesorze, przecież to prawie niemożliwe żeby w kilkadziesiąt godzin cała populacja zmniejszyła się o 96% - mówił, próbując racjonalnie myśleć Pan Bodini.
 - Czy bez mojej wiedzy zmieniałeś dawki?
 - Panie profesorze, nigdy bym sobie na to nie pozwolił!
 - W takim razie musiałeś się pomylić, podać podwójne, nie podać wcale – adiutant zdobył się na lekkie zamachanie głową - Coś jednak spieprzyłeś, samo się nie stało!

 Profesor upuścił kubek z herbatą. Grawitacja zawsze go fascynowała. Fusy czarnej jak smoła herbaty rozlały się po sterylnie czystej posadzce. Profesor należał do ludzi, których w zasadzie nic nie jest w stanie zaskoczyć. Nic poza grawitacją i natrętną czerwoną diodą, migoczącą na panelu sterowania, monitorze komputera i jego własnym, prywatnym pagerze.

 

 

 

 

Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto