Z południowo-wschodnim wiatrem i na samą Nordę
Jestem Ukrainką. Trzy lata temu otworzyliśmy z rodzicami i siostrą drzwi do nowej rzeczywistości - mieszkamy w Polsce. Oto kraj, którego znakiem jest drapieżny ptak - biały orzeł w złotej koronie ze złotymi szponami i dziobem, biały orzeł na czerwonym tle. Groźny ptak, a jednak dostojny, majestatyczny i te szeroko rozłożone skrzydła, jakby zawsze wolne, do wolności stworzone. Gdy myśleliśmy o Polsce jeszcze na Ukrainie majaczyła się nam przed oczami kraina wolności i możliwości - Utopia, utkana z marzeń i obietnic. Mit o Zachodzie. Doświadczamy go.
Osiedliliśmy się w małym miasteczku na początku czy jak kto woli na końcu Polski - w Helu. Tam była praca. Nadmorski kurort, „sezon”, nadzieja na utrzymanie i zarobek. Jak to z nadziejami jest, różnie wychodzą zestawione z ludzkimi losami, bywa jak z kaliną, ukraińskim symbolem życia i miłości - pięknie zakwita i owoc przynosi, ale jest siedliskiem mszyc, z którymi trzeba walczyć.
Wszędzie są ludzie
Mieliśmy trochę szczęścia. Szybkie znajomości, pomoc w pracy i pewna życzliwa kobieta, która sama prawie trzydzieści lat temu przeprowadziła się z Kresów Wschodnich na Pomorze i umiała mówić po rosyjsku. Mówiła, że trzeba sobie pomagać, dlatego zaczęła mnie uczyć języka polskiego, historii i kultury tego kraju. Dobrze, że na Ukrainie uczą angielskiego - alfabet to już coś. Na początku wiele nie rozumiałam albo niewiele rozumiałam, działałam intuicyjnie, nasłuchiwałam echa znajomych wyrazów. Bywało, że słyszałam tylko szum. Mówią, że każdy język to jakaś muzyka. Polski wydaje mi się jak Polonez, rytmiczny, poukładany, ukraiński - jak Kołomyjka, skoczny, szalony. Z pierwszą wiosną w Polsce sama zaczęłam szukać słów. Chciałam wiedzieć, jak nazwać przyrodę budzącą się do życia. Mieliśmy się wtedy nauczyć recytacji wybranego trenu Jana Kochanowskiego. Zęby na „skrzyneczce” połamałam, ale poszło mi dobrze. Trafiłam do ciekawej klasy. Jak w galerii epok: romantycy, pozytywiści, mroczne duchy średniowiecza i pędzący za radościami świata wyznawcy baroku - różni między sobą, ale wobec mnie solidarnie życzliwi. Chyba wszyscy starali się mi pomóc.
Ze szkolną drużyną pojechaliśmy na turniej pomorskich szkół Edukacji Globalnej. Próbowaliśmy zmierzyć problemy współczesnego świata. Wielu ludzi tam było, wiele zadań, jeden cel. Dobrze się poczułam. Istnieje dom wszystkich ludzi - Ziemia.
Ziemia
Pewnego dnia, w jakiś kolejny długi wtorek, zwróciłam znowu uwagę na grunty, przejeżdżając pociągiem między stacją „Władysławowo” a „Swarzewo”. W głowie było „inna”. Co „inna”? Inna ziemia. Mieszkając trzeci rok w Polsce nijak nie mogę się przyzwyczaić do widoku brunatnej gleby. Dziecko, które odkąd pamięta biegało i pracowało na czarnoziemie, teraz przypatruje się polom i przeciera oczy, upewnia się, że ziemia jest brązowa. Brakuje moim oczom widoku czarnoziemu, a gleby brunatne przypominają mi, że nie jestem w kraju ojczystym.
Pewnie w dotyku też jest inna, inaczej pachnie, inaczej karmi. Inna ziemia - inni ludzie.
Inni Polacy
Z czasem odkryłam, że w Polsce mieszkają różni Polacy. Wakacyjna praca w budce z lodami pozwala poznać i posłuchać wielu Polaków z różnych rejonów kraju. Nie wiem, kiedy nauczyłam się przytakiwać po kaszubsku „jo”, ale koleżanka z Warszawy pracująca sezonowo w Helu zauważyła moją lokalną przynależność. „A u nas w Warszawie to tak się nie mówi”. Wtedy zdałam sobie sprawę, że każdy Kaszuba jest Polakiem, ale nie każdy Polak Kaszubą. Czy Ukrainka mogłaby dołączyć do rodziny kaszubskiej? W szkole średniej zaczęłam się uczyć języka kaszubskiego i historii tego narodu osiadłego na wypłukanych falami wydmach. Mała ojczyzna Kaszubów – Norda. Bałtyk, Zatoka Pucka, zewsząd woda – widoki, w których jestem zakochana. Tutaj wieje zawsze choć nie zawsze z Zachodu. Sztormy polubiłam, respektuję granice brzegów, którymi rządzi wiatr, przywykłam do zapachu morza. Morze – moja nowa ziemia, może tak samo ważna dla mnie jak dla ludzi z Nordy?
* * * * * * * * *
Wędruję drogą na razie prostą, ale wiatry wieją zmienne. Nie wiem. Nie wiem, czy istnieje kres wędrowania. Może każdy człowiek nieustannie popychany jedynymi podmuchami wiatru mierzy się z siłami wiejącymi w twarz. „ Glada”,jak mówią Kaszubi, czasami się przydarza, życie wtedy jakby zastyga. Tętnić zaczyna z nowym wiatrem.
Znalazłam gdzieś w internecie tekst nieznanego poety. Pomyślałam, że losy ludzi są podobne od wieków, zapisane, opowiedziane mogłyby przestrzegać następnych, pouczać, dystansować wobec trosk, ale człowiek, ze swoim przywiązaniem do własnych planów, ciągle wszystko odkrywa na nowo. Może tylko tak da się skutecznie przemierzać drogi, wierząc, że właśnie ta nasza prowadzi do Lepszego.
„Poprzez wielki ocean, poprzez burzę i sztorm,
Przez cieśniny, w pogodę bywa dobrą lub złą,
Z dobrym wiatrem i w słońcu, w białych lodach, we mgle,
Dziwni życia wędrowcy — żeglujemy co dzień.”
Głowa do góry, plecak na ramiona, szybkim marszem na pociąg. Jest 6.30 w lutową środę, mocno wieje. Idę pod wiatr. Może koło południa ucichnie, taką mam nadzieję.
Anastasiia
Pozdrawiam i czekam na następne!!!