Rozmawiamy ze sobą kciukami. Już niedługo najpopularniejszymi imionami wybieranymi dla nowo narodzonych dzieci będą: Snapchat i Instagram. Nic dziwnego – sami do tego doprowadzamy. Śmiejemy się z określenia „pokolenie pochylonych głów” nie robiąc nic, by nie stać się jego częścią. Przyznajmy się, smartfon wrósł w nasze życie.
Zamiast rozmowy twarzą w twarz, klikamy w kilkucalową płytkę przepełnioną elektroniką. Spotkania ze znajomymi ograniczają się do przesiadywania przed ekranem. Listy i świąteczne kartki zamieniły się w ruchome gify i mms-y wysyłane „do wszystkich” jednym kliknięciem. Listonosz podzieli los zduna czy kołodzieja. Po prostu zaniknie. Taki sam los pewnie czeka tradycyjne biblioteki i wypożyczalnie filmów. Przecież wszystko jest w sieci, a sieć jest w naszej kieszeni.
Codziennie sięgamy po niego kilkaset (nie przesadziłam?) razy. Od samego rana, wyłączając irytujący dźwięk budzika. Później oczywiście trzeba całemu światu oznajmić, że znów się nie wyspałam, dołączając do tego odpowiednią emotkę oraz obowiązkowo – selfie nieprzytomnej twarzy. Później standard: dotykiem odpalamy playlistę i do szkoły. Tam także nie rozstajemy się z naszą prostokątną zabawką. Siedząc vis a vis z przyjaciółką „obczajamy” fejsa i snapa. Na lekcji trudno się bez niego obejść. Ukradkiem sprawdzamy, czy nie doszły jakieś nowe wiadomości. To już nałóg. Ciągłe odblokowywanie i zablkowowywanie stało się normą.
Jest wyjście ze smartfonowego wiru? Czy wreszcie uda się zmienić pozycję z pochylonej na wyprostowaną? Myślę, że nie. Co więcej, nowe technologie staną się naszą kolejną kończyną, bez której nie będziemy mogli żyć. Choć muszę przyznać – warto czasem podneść głowę i spojrzeć drugiemu człowiekowi prosto w twarz. Bez emotikon i lajków.
A.H.A