{dionetextanimator id="1" text="Przeczytaj tę poruszającą historię..." parameters="texteffect: 'expand', speed: 'slow'"}
{/dionetextanimator}

Wiele rzeczy jest w naszym życiu ważnych. Na szczęście jesteśmy w dobrej sytuacji, ponieważ nie musimy ich wartościować. Nikt na siłę nie robi rankingu  najważniejszych przedmiotów. Jednak są takie sytuacje, w których jesteśmy zmuszeni do wyboru tej najcenniejszej.

„-Chodź Aleksie, nie ma sensu. Chmury zasłoniły już niebo i zaraz będzie padać. Chodź przyjacielu.” Zawołał pan Henryk swojego kota. Co prawda Aleks nie reagował na nic prócz swego imienia. Nie rozumiał, że za moment może już nie wrócić suchy do swojego pieczołowicie przygotowanego kojca. A sami dobrze wiemy, jak koty nienawidzą wody.

Pieczołowicie. Tak, to dobre słowo. Pan Henryk zadbał o wysoki standard dla pupila. Koc wykonany z najwyższej jakości wełny. Duża puchata poduszka, miska, w której kotek zawsze mógł znaleźć coś do jedzenia, dzbanuszek z nigdy niekończącą się wodą - zawsze letnią, aby Aleks się nie przeziębił, no i zabawki. Gałganki, samorobotne pluszowe myszy - choć zwierzak miał już swoje lata. Towarzyszył bowiem panu Henrykowi od początku jego małżeństwa z Heleną. Dziś mija rok od śmierci ukochanej. Pan Henryk zaniósł, jak co dzień, świeże kwiaty i znicz na grób żony. Pomodlił się chwilę, zamyślił, podumał na ławce. Nic nie mówił, ale po rysach twarzy, zmrużonych oczach i zmarszczonym czole można było poznać, że w myślach rozmawia z małżonką. Opowiadał jej co u niego słychać. Mówił o coraz to większym grzybie na ścianie pokoju gościnnego, o braku opału, o zepsutej lodówce. Żalił się na służbę zdrowia, która nic nie zmieniła się od zeszłego roku, kiedy Halina jeszcze żyła. Skarżył się na niską emeryturę, na polską reprezentację w piłce nożnej, którą uwielbiał oglądać. Często również żałował, że nie mają żadnego potomstwa. Został tylko on i Aleks, stary kot. Nawet wtedy siedział tuż przy Henryku i czuwał.

Po prawie dwóch godzinach spędzonych na cmentarzu Henryk i kot Aleks wrócili do domu. A tam jak zwykle, zimno, ciemno, wilgotno. Jak to wczesną wiosną bywa.

Jedyny skarb, który znajdował się w domu Henryka, to osiemnastowieczna pozytywka. Była na tyle cenna, że stała na honorowym miejscu w domu. Niejeden kolekcjoner chciałby mieć taką w swej kolekcji. Była wykonana w całości ze złota. Przepraszam, baletnica, która tańczyła wewnątrz pozytywki w rytm popularnej „Marsylianki”, była okraszona diamentami. Pan Henryk kiedyś znalazł ten fant na strychu. Pewnie należał do któregoś z przodków. Sam starzec dbał o nią bardzo mocno. Czyścił i polerował niemal codziennie. W sumie nie ma co się mu dziwić, jego życie teraz tylko sprowadzało się do takich rzeczy.

Dzień wyglądał tak samo - skromne śniadanie, msza w kościele oddalonym o 5 kilometrów, spacer na cmentarz (kolejne 3 kilometry), rytuał polerowania pozytywki, obiad, Teleekspress, różaniec, szybka kąpiel w balii pełnej wody i sen. Nic nadzwyczajnego. Życiorys podobny do każdego przeciętnego starca. Jednak to, co na pozór jest normalne i monotonne, w przeszłości było niesamowite. Pan Henryk był jednym z przywódców w Powstaniu Warszawskim. Przydomek „Podlaski Lew” zyskał dzięki odwadze i pełnemu poświęceniu dla sprawy. Walczył dzielnie i z pełnym zaangażowaniem. Na swoim koncie ma wiele wysadzonych czołgów, zniszczonych dział i zabitych niemieckich oficerów. Wiedział, że działa dla dobra narodu. Wielu jego podopiecznych nazywało go pieszczotliwie „Tatką”, ponieważ troszczył się o nich jak o swoje dzieci, których jak się potem okazało -nigdy nie miał.

W komórce, w której przechowywał między innymi przetwory na zimę, trzymał również tajne dokumenty, które przekazano Henrykowi na przechowanie. Nigdy nikt o szczegółach enigmatycznej akcji, której przewodził Henryk,  nie dowiedział się. Starzec był skromną osobą. Żona wielokrotnie prosiła go, by zaniósł te teczki do odpowiedniego organu, to zwykł mawiać:
„Nie walczyłem po to, aby mnie medalami obwieszali. Pomnik należy się Słowackiemu czy Chopinowi, a nie mnie. Wywalczyliśmy wolność - to jest najlepsza nagroda.”

Za zasługi wyjechał wraz ze swoją kompanią na audiencję do ojca świętego, Jana Pawła II. Tam otrzymał perłowy różaniec od papieża. Tę pamiątkę chowa w maleńkiej szufladce u dołu pozytywki. Modli się na nim codziennie i codziennie całuje ten sam krzyżyk tego różańca. Wcześniej był pozłacany, teraz zupełnie zmienił swój kolor. Pan Henryk żarliwie się modląc, z czułością całuje krucyfiks. Liczy na to, aby móc spotkać się z ukochaną w Królestwie Niebieskim.

Niewielka ziemianka wielkiego człowieka - tak można było nazwać mieszkanie Henryka. Niegdyś człowiek otoczony chwałą i splendorem, teraz mieszka sam z Aleksem, na którego przewrotnie woła „Generał”. Cieszy się każdą chwilą, w której może pogłaskać i pobawić się z pupilem. Jedyne stworzenie, które zawsze wysłuchało i nigdy nie opuściło. Dom skromny, bez większego przepychu. Można by rzec - ubogi. Ubogi w rzeczy materialne, bo duch tego mieszkania jest wszechobecny.

Pogoda się pogarszała z dnia na dzień. Wiosna nie chciała przyjść i wciąż wysyłała wielkie chmury deszczowe na obszar Podkarpacia. Lało dniami i nocami. Doszło do krytycznej sytuacji. Pan Henryk usłyszał w radiu wiadomość o wylewającej się wodzie z koryta pobliskiej rzeki. „Nieraz już wylewała. Phi, powiedzcie mi czegoś, czego nie wiem…”- tak komentował te doniesienia.
Ale w tym roku nie było żartów z żywiołem. Dzika woda przerwała wały i zbliżała się do maleńkiej wsi, w której mieszkał Henryk. Władze województwa ogłosiły stan wyjątkowy i prosiły o ostrożność. Starzec nic nie robił sobie z tych ostrzeżeń i alarmów. No bo przecież musiał iść rano do kościoła, wyjść na spacer z Aleksem i oczywiście odwiedzić żonę.

Po paru dniach niestety te czynności były już niemożliwe. Woda zalała całą wieś, a Henryk obawiał się o swój dobytek. Wiele domów było podtopionych. Fala systematycznie zbliżała się do domku starca. W końcu nastał ten moment, w którym mieszkanie Henryka znalazło się pod wodą. On ze łzami w oczach starał się heroicznie ratować to, co miał najważniejsze. Na strych przeniósł wielkie teczki z aktami i opisami operacji w Powstaniu Warszawskim. Z wielkim wysiłkiem wyniósł stary telewizor. Zaraz potem wziął klasery ze zdjęciami. Znad kuchenki zdjął swoje wielkie zdjęcie ślubne, na którym Helena wyszła o wiele piękniej niż zwykle… Zaniósł również kuwetę Aleksa i trochę jedzenia. Szybko zabezpieczył na strychu również drogocenną pozytywkę, do której zajrzał, dla upewnienia, czy jest tam jego ukochany różaniec. Schował na poddasze zaoszczędzone pieniądze i niezbędne leki. Gdy już wszystko, co miał najcenniejszego zaniósł, mocno chwycił Aleksa i pobiegł po schodach na górę. Tam chciał przeczekać ten ciężki czas. Tym razem Henryk przeliczył się. Myślał, że żywioł szybko ustąpi, ale powódź była bardzo silna. Nadeszła tak niespodziewanie jak śmierć Heleny. I równie mocno zmieniła życie starca.

Czwartego dnia po przenosinach na poddasze, do chaty byłego generała przypłynęła amfibia ze strażakami. Zaświecili latarką w okno i głośno krzyczeli, by dowiedzieć się, czy ktoś jeszcze został w domu. Henryk pojawił się w oknie i na propozycję zabrania się ze strażakami odpowiedział negatywnie. Chciał zostać i pilnować dobytku. Tutaj przeżył całe swoje życie. Nie miał zamiaru zostawiać kawałka swojego życiorysu, nie myślał o porażce z żywiołem. Strażacy mocno naciskali i nalegali na popłynięcie z nimi do bezpiecznego miejsca. Starali się wyjaśnić, że to nie żarty. Starzec jednak był uparty i mocno bronił swojego stanowiska.

Piąty dzień był krytyczny. Deszcz padał coraz intensywniej. Poziom wody w domu Henryka bardzo się zwiększył. Przestraszony mężczyzna wciąż ściskał różaniec i swojego kota, który był nie mniej przerażony niż jego pan. Henryk powoli tracił nadzieję. Pod wieczór woda doszła do strychu małego mieszanka. Na szczęście przybyli też ratownicy. Nie zastanawiając się dłużej, wybili szybę w oknie Henryka i powiedzieli mu, aby zabrał tylko najpotrzebniejszą rzecz. Mógł wziąć tylko jedną, ponieważ przypłynęli malutką łódką i nie byłoby miejsca dla innych powodzian. Musiała być to rzecz mała i na tyle cenna, aby nie było jej żal podczas zaginięcia w wodzie. Henryk bez wątpienia chwycił Aleksa. Odpływając już ze łzami w oczach powiedział:

„Przepraszam Heleno, musiałem tak zrobić. Zostawiam Cię z całą moją historią zapisaną na kartach tych dokumentów. Pozostawiłem Cię razem z naszymi wspólnymi wspomnieniami uwiecznionymi na zdjęciach. Tobie również przeznaczam cały dobytek, który budowałem własnymi rękami. Tam znajdziesz swoją ulubioną tancerkę, która będzie tańczyła dla Ciebie tak, jak tylko potrafi najpiękniej. Zastaniesz też bardzo cenną pozytywkę, która jednak jest niczym wobec mojej miłości do Ciebie. Wszystko to jest ważne, ale najważniejsza rzecz, którą zrobiłem to pozostawienie Ciebie w opiece Matki Przenajświętrzej w postaci największego mojego skarbu- różańca. Aleksa wziąłem ze sobą. Przecież to jest nasz syn. Zawsze będę go tak traktował. Trzymaj się kochanie i pamiętaj, to jest tylko woda.”
Te słowa powtarzał jak mantrę. Przypłynęli do bezpiecznego miejsca i tam pozostali przez kolejny tydzień, bo powódź nie ustawała.

Zatopił kawał historii po to, aby tworzyć nową. Henryk i Aleksy zamieszkali w bloku socjalnym w mieście oddalonym o parędziesiąt kilometrów od doszczętnie zniszczonej starej chaty. Do dziś starzec cieszy się miłością do swojego, jak go nazwał, syna.
ABC-LIKT2D6N
Henryk wygrał tę batalię z żywiołem. Niejeden pewnie popłynąłby razem z nurtem wściekłej i niepohamowanej powodzi…

                                                                                                             
                                                                                                                 Hoffix


Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto