...Ciąg dalszy...
 
Pan Bodini już od dawna miał wrażenie, że Profesor czyta w jego myślach.
 - Panie profesorze, przecież to prawie niemożliwe żeby w kilkadziesiąt godzin cała populacja zmniejszyła się o 96% - mówił, próbując racjonalnie myśleć Pan Bodini.
 - Czy bez mojej wiedzy zmieniałeś dawki?
 - Panie profesorze, nigdy bym sobie na to nie pozwolił!
 - W takim razie musiałeś się pomylić, podać podwójne, nie podać wcale – adiutant zdobył się na lekkie zamachanie głową - Coś jednak spieprzyłeś, samo się nie stało!

 Profesor nigdy nie przeklinał, gardził ludźmi używającymi wulgaryzmów. Pan Bodini miał, na początku swojej pracy z tym poważne problemy. Bodini jest młodym człowiekiem, może trochę mało skupionym, lecz przy profesorze wszyscy stają się mało skupieni. Przy profesorze, nawet medytujący mnisi są roztargnionymi gówniarami. Profesor nigdy nie pił alkoholu – z tym także Pan Bodini miał problem – kładzie się spać o określonych porach, wstaje równo z dźwiękiem budzika, a co najistotniejsze – profesor nigdy nie przeklina.
W tych okolicznościach nie trudno zrozumieć, dlaczego Pan Bodini trzęsąc się, opadł na swoje obrotowe krzesło. Adiutant oparł głowę na ręce i czuł, że albo zaraz zacznie płakać, albo zwymiotuje. Miał gorączkę. Czuł to wyraźnie. Ta dziwna faktura pod palcami, duszności, ten punktowy ból skroni i bezsilność wobec problemu postawionego przed Bodinim ścianą - ćwiekowanym murem z nabitymi w koło na pal głowami, mógł zwiastować tylko jedno. Bodini zemdlał.
 - Pani Doktor, ilu zostało? VM8DGWX3
 - Trochę ponad trzysta sztuk, rozproszone – odpowiedział siedzący w kącie mężczyzna. Dopiero teraz profesor uświadomił sobie, że znienawidzona przez niego sekretarka witała na poziomie kontroli dwa razy. Raz Panią Doktor, Jones, a drugi raz jego. Ivan, bo tak nazywał, był niewysokim chudym mężczyzną, oczywiście ubranym w biały kitel, którego sterylną symetrię zaburzał wełniany, szary sweter, założony prawdopodobnie na złą stronę. To i tak nie miało znaczenia. Kret był jedyny w swoim rodzaju. W całej korporacji nie było drugiego człowieka, któremu pozwalano palić radzieckie papierosy, pić oraz osobiście produkować samogon, czy wchodzić do pomieszczeń laboratoryjnych w swetrze na białym fartuchu. W całej korporacji nie było też człowieka, który potrafiłby zrobić na komputerze takie rzeczy, jakie Ivan robił w wieku dziesięciu lat. Kret nie lubił światła, świetlówek oraz wszystkich, tak natrętnych źródeł światła, które nie były jego komputerem. Pogarbiony, brudny, demon klawiatury, w okularach -8,0 D.
 - Jak wygląda infrastruktura?
 - Aktualnie dogorywa, ale przynajmniej już się nie pali – odpowiedział Ivan.
 - Cała została tylko cytadela i zachodnie skrzydło ratusza. Tylko kamień ocalał, całe drewno.
 - Sfajczyło się w pierwsze pół godziny – przerwał Doktor Jones, Kret.
 - Dziękuję, Ivan – odpowiedziała Pani Doktor, jak na siebie niesłychanie łagodnie.
 Nie wiadomo, dlaczego akurat Kreta, ale co do Ivana, Pani Jones zawsze była wyrozumiała. Wielu próbowało się do niej zbliżyć i nie chodzi o zbliżanie się do jej guzików. Pani Doktor jest niedostępna, powściągliwa, bardzo sarkastyczna, a jedyna osobą, z jaką rozmawia o sprawach prawie niezwiązanych z pracą jest właśnie Kret. Niezrozumiałe są także powody, dla których Pani Doktor nigdy nie nazwała Kreta Kretem. Zawsze używa imienia, bądź formuły „mój drogi”. Oczywiście Kret, jest jedyną osobą, do której w ten sposób się zwraca.
 - Jesteśmy w trakcie odzyskiwania danych z archiwum, za niedługo powinniśmy wiedzieć czy nasz biedny, nieprzytomny, Bodini pomylił dawki – powiedział z przekąsem Ivan.
 Profesor poderwał się z krzesła, podszedł do przeciwległej ściany, na której wisiała setka monitorów. Wszystkie pokazywały mniej więcej ten sam obraz. Zgliszcza, zwłoki, przebiegających w popłochu ludzi. Niektóre nic nie pokazywały. Śnieżyły.
 - Jak to się stało, jak mogło do tego dojść – mówił do siebie profesor, licząc coś pod nosem, recytując jakieś ciągi cyfr.
 - To proste, najzwyczajniej w świecie się pozarzynali. Chwycili się za łby i zostało kilku najsilniejszych. Historia zna masę takich przypadków – powiedział Kret, wracając w cień.
 - Mój drogi. Przestań, przecież wiesz, że to nie możliwe.
 - Niebo nie istnieje. Chcieliśmy stworzyć niebo, a ono nie istnieje! Czyżbyśmy niechcący odpowiedzieli na pytanie dręczące ludzkość od tysięcy lat? Boga nie ma. Od trzydziestu lat próbowałeś, doktorku od siedmiu boleści znaleźć boski pierwiastek, a historia i tak zrobiła swoje. Jak tu szukać boskich pierwiastków, boskiego połączenia, Pokoju Bożego, skoro nie ma Boga? Głównego zainteresowanego – ostatnie zdanie wypowiedział cicho, na tyle cicho, że wszystkim utkwiło ono w pamięci najbardziej.

Inne artykuły z tej kategorii

Rozdział drugi, część II 14 Cze 2009

Rozdział drugi, część I 05 Cze 2009

*** 29 Maj 2009

Część I,II 28 Maj 2009

Wielka Improwizacja Z.B. 07 Kwi 2009

Najgorsze 11 Mar 2009

Górski poranek 11 Mar 2009

- Wszystkie z tej kategorii -

Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto