Profesor upuścił kubek z herbatą. Grawitacja zawsze go fascynowała. Fusy czarnej jak smoła herbaty rozlały się po sterylnie czystej posadzce. Profesor należał do ludzi, których w zasadzie nic nie jest w stanie zaskoczyć. Nic poza grawitacją i natrętną czerwoną diodą, migoczącą na panelu sterowania, monitorze komputera i jego własnym, prywatnym pagerze.
Profesor próbował zignorować pierwsze symptomy wydzielającej się w nadnerczu i tarczycy adrenaliny, lecz ręce powoli zaczęły mu się trząść, a lewa powieka wpadła w dziwny, nieregularny rezonans. Ostatnie sześć sekund walki z powieką, szybka kalkulacja poziomu przyschnięcia fusów do podłogi i dziki rajd ku schodom.
Drzwi na fotokomórkę – kilka sekund, śluza ciśnieniowa – mniej niż minuta, kolejne śluzy: przeciwbakteryjna, antywirusowa, sprawdzenie poziomu napromieniowania – kolejne kąty ostre na zegarku; skanowanie siatkówki oka, linie papilarne, osiemnastocyfrowy kod i profesor dociera do windy. Winda była podobna do całej reszty identycznych pomieszczeń. Była utrzymana w tym samym stylu, o ile tytanowe obwódki i trzycentymetrową warstwę pleksiglasu można nazwać stylem.
- -19 – powiedział profesor, naciskając przycisk.
Moment, kiedy winda podrywała się do wspinaczki, także go fascynował, choć z drugiej strony było to ściśle powiązane z grawitacją.
Po kilkudziesięciu sekundach pleksiglasowe drzwi windy otworzyły się bezgłośnie. Profesor wyszedł i pokonał ostatnią przeszkodę na jego drodze do celu: swoją kartą identyfikacyjną przejechał po czytniku, a zimny, wyrznięty z emocji głos automatycznej sekretarki powitał profesora na poziomie kontroli.
- Witam panowie, co się stało – powiedział profesor w dalszym ciągu mrugając powieką.
- Panie Profesorze, wszyscy nie żyją.
- Niemożliwe – profesor, blady usiadł na krześle. Nie zwracał uwagi na ręce, czy powiekę, przez którą już nie widział na lewe oko. – Przecież trzy tygodnie temu byli najlepiej rozwijającą się cywilizacją w historii – mówił do siebie z niedowierzaniem.
- Witamy na poziomie kontroli – powiedział mechaniczny, kobiecy głos. Profesor nie był humanistą, nie lubił uczyć się języków, ale dzisiaj, zwłaszcza dzisiaj nienawidził błędnie akcentującej wyrazy, kobiety-cyborga.
- Witamy na poziomie kontroli – powtórzył znienawidzony głos
- Mam nadzieję, że to jakiś głupi żart, albo lepiej dla was – awaria – krzyczała kobieta w białym kitlu, która właśnie weszła do pomieszczenia.
Miała około 35 lat, nosiła okulary, ale chyba tylko jako dodatek do swojej fryzury: prostego, szybkiego koka z brązowych włosów. Laboratoryjny kitel zapięty o jeden guzik za wyskok, opinał biodra i piersi pani doktor z niesamowitą dbałością o to, aby nikt nie miał wątpliwości, na co ma w tym momencie patrzeć. W normalnych okolicznościach adiutant profesora, oczami, właśnie kończyłby odpinać poszczególne guziki, przynajmniej te, których jest zdecydowanie za dużo. W normalnych okolicznościach, zawsze tak robi, za każdym razem, kiedy widzi Panią Doktor. Zawsze też zastanawia się czy pani doktor tak świetnie maskuje, czy też w ogóle nie nosi bielizny pod laboratoryjnym fartuchem, a jeśli nie nosi, co by było oczywiście wskazane to jak musi wyglądać Pani Doktor bez niego, bez niego pod prysznicem, bez niego w…
Tak jest w normalnych okolicznościach, ale nie dzisiaj, dzisiaj nie ma normalnych okoliczności. Dzisiaj nic nie jest normalne. Od samego rana, w zasadzie od ostatniego miesiąca.
Tak, wszystkie problemy zaczęły się miesiąc temu. Nowy adiutant, nie całkiem nowy. W końcu nie jest łatwo dostać się do tego rodzaju placówki. Jednak Pan Bodini nie pracował z profesorem od początku projektu. Tylko profesor pracuje nieprzerwanie od 30 lat nad dziełem swojego życia. To on jest ojcem projektu, jego sukcesów a także ojcem aktualnej porażki. Jego współtowarzysze, albo pomarli, albo zostali zlikwidowani, czy to przez eksperymentalne wirusy, szczepy bakterii, czy przez ludzi pilnujących całego tego interesu. Z takich instytucji nie wychodzi się dobrowolnie. Jedyna droga na zewnątrz, do wolności prowadzi przez czarny worek na zwłoki.Tak jest; z tym Pan Bodini zdążył się już pogodzić. Oni ostrzegli go zanim został wdrożony w niebezpieczne, dla niego szczegóły. Ale, dlaczego jego odział spotkała ta apokalipsa?
- Apokalipsa - powiedział Profesor - to dobre słowo, bo jak inaczej można nazwać śmierć piętnastotysięcznego, średniowiecznego miasta?
Drzwi na fotokomórkę – kilka sekund, śluza ciśnieniowa – mniej niż minuta, kolejne śluzy: przeciwbakteryjna, antywirusowa, sprawdzenie poziomu napromieniowania – kolejne kąty ostre na zegarku; skanowanie siatkówki oka, linie papilarne, osiemnastocyfrowy kod i profesor dociera do windy. Winda była podobna do całej reszty identycznych pomieszczeń. Była utrzymana w tym samym stylu, o ile tytanowe obwódki i trzycentymetrową warstwę pleksiglasu można nazwać stylem.
- -19 – powiedział profesor, naciskając przycisk.
Moment, kiedy winda podrywała się do wspinaczki, także go fascynował, choć z drugiej strony było to ściśle powiązane z grawitacją.
Po kilkudziesięciu sekundach pleksiglasowe drzwi windy otworzyły się bezgłośnie. Profesor wyszedł i pokonał ostatnią przeszkodę na jego drodze do celu: swoją kartą identyfikacyjną przejechał po czytniku, a zimny, wyrznięty z emocji głos automatycznej sekretarki powitał profesora na poziomie kontroli.
- Witam panowie, co się stało – powiedział profesor w dalszym ciągu mrugając powieką.
- Panie Profesorze, wszyscy nie żyją.
- Niemożliwe – profesor, blady usiadł na krześle. Nie zwracał uwagi na ręce, czy powiekę, przez którą już nie widział na lewe oko. – Przecież trzy tygodnie temu byli najlepiej rozwijającą się cywilizacją w historii – mówił do siebie z niedowierzaniem.
- Witamy na poziomie kontroli – powiedział mechaniczny, kobiecy głos. Profesor nie był humanistą, nie lubił uczyć się języków, ale dzisiaj, zwłaszcza dzisiaj nienawidził błędnie akcentującej wyrazy, kobiety-cyborga.
- Witamy na poziomie kontroli – powtórzył znienawidzony głos
- Mam nadzieję, że to jakiś głupi żart, albo lepiej dla was – awaria – krzyczała kobieta w białym kitlu, która właśnie weszła do pomieszczenia.
Miała około 35 lat, nosiła okulary, ale chyba tylko jako dodatek do swojej fryzury: prostego, szybkiego koka z brązowych włosów. Laboratoryjny kitel zapięty o jeden guzik za wyskok, opinał biodra i piersi pani doktor z niesamowitą dbałością o to, aby nikt nie miał wątpliwości, na co ma w tym momencie patrzeć. W normalnych okolicznościach adiutant profesora, oczami, właśnie kończyłby odpinać poszczególne guziki, przynajmniej te, których jest zdecydowanie za dużo. W normalnych okolicznościach, zawsze tak robi, za każdym razem, kiedy widzi Panią Doktor. Zawsze też zastanawia się czy pani doktor tak świetnie maskuje, czy też w ogóle nie nosi bielizny pod laboratoryjnym fartuchem, a jeśli nie nosi, co by było oczywiście wskazane to jak musi wyglądać Pani Doktor bez niego, bez niego pod prysznicem, bez niego w…
Tak jest w normalnych okolicznościach, ale nie dzisiaj, dzisiaj nie ma normalnych okoliczności. Dzisiaj nic nie jest normalne. Od samego rana, w zasadzie od ostatniego miesiąca.
Tak, wszystkie problemy zaczęły się miesiąc temu. Nowy adiutant, nie całkiem nowy. W końcu nie jest łatwo dostać się do tego rodzaju placówki. Jednak Pan Bodini nie pracował z profesorem od początku projektu. Tylko profesor pracuje nieprzerwanie od 30 lat nad dziełem swojego życia. To on jest ojcem projektu, jego sukcesów a także ojcem aktualnej porażki. Jego współtowarzysze, albo pomarli, albo zostali zlikwidowani, czy to przez eksperymentalne wirusy, szczepy bakterii, czy przez ludzi pilnujących całego tego interesu. Z takich instytucji nie wychodzi się dobrowolnie. Jedyna droga na zewnątrz, do wolności prowadzi przez czarny worek na zwłoki.Tak jest; z tym Pan Bodini zdążył się już pogodzić. Oni ostrzegli go zanim został wdrożony w niebezpieczne, dla niego szczegóły. Ale, dlaczego jego odział spotkała ta apokalipsa?
- Apokalipsa - powiedział Profesor - to dobre słowo, bo jak inaczej można nazwać śmierć piętnastotysięcznego, średniowiecznego miasta?