Wybija siódma. Ludzie już od dwóch godzin tłoczą się na parkingu przy jednym z miejskich hipermarketów. Trudno się dziwić – takiego wielkiego wydarzenia moje kilkunastotysięczne miasteczko jeszcze nie przeżywało, choć ekpertką nie jestem. Widząc dziki tłum zaczęłam się zastanawiać, czy oni wszyscy naprawdę świętują to samo Boże Narodzenie co ja?

 

Na wstępie zaznaczę, że tym tekstem wcale nie mam zamiaru odkrywać Ameryki.. Przedświąteczna bieganina irytuje mnie do tego stopnia, że postanowiłam przeklikać ją przez klawisze mojego laptopa.

To już kolejne święta bez śniegu. Kolejny raz pucki rynek przywitał się z bogato wystrojoną choinką i lodowiskiem. Znów na słupach oświetleniowych pojawiły się wyjątkowe (jak co roku)
iluminacje. Nawet prasa się zmieniła. Gazetki promocyjne, które listonosze wciskają nam do skrzynek pocztowych od listopada zmieniły szatę graficzną na „Mikołajkową”. Wszędzie
promocje, okazje, prezenty, wyprzedaże. Bożonarodzeniowy „must have” z dnia na dzień przybiera na sile. Niczym kula śniegowa – ano tak, zapomniałam. Śniegu nie ma. I do tego to otwarcie...

Kolejka zdaje się nie mieć końca. Ochroniarze niczym selekcjonerzy przy sopockich klubach pilnują porządku i spod byka patrzą na każdego, kto tylko może podejrzanie wyglądać. Po kilku
dobrych godzinach jedno się zmieniło – z nowiusieńkich, automatycznie rozsuwanych drzwi wychodzą coraz to nowi, zaspokojeni konsumenci dumnie dzierżąc w dłoniach płaskie kartony z
telewizorami. Swoją drogą, pamiętam jak z pudła po odbiorniku można było zrobić niezły apartament dla lalek. Teraz ledwo w nim zmieścisz kilka starych obrazów.

Jak tu nie kupić, przecież to przedświąteczna obniżka! I kupują. Wszystko, byleby pod choinką ładnie i bogato wyglądało.

Przez moje małe miasteczko trudno spaceruje się w grudniu. Musisz uważać, by nie zostać potrącony m.in. przez małżeństwo zapatrzone w witryny sklepowe szukające ulubionej zabawki dla swojego siedmioletniego syna lub młodzież zapatrzoną w niewielkie ekrany telefonów.

I tak wszyscy w wigilijny wieczór zasiądziemy do stołu i po szybkiej kolacji wpadniemy pod drzewko, by znaleźć paczkę ze swoim imieniem. Nikt już później nie opowie ile to nerwów stracił
podczas czekania w kolejce do nowo otwartego marketu. Nie będzie tematu o promocjach, próbach znalezienia odpowiedniego koloru swetra. Już za późno na tłumaczenia związane z kurierem, który nie dojechał na czas. Nagle okaże się, że zupełnie niepotrzebnie daliśmy się wciągnąć w pogoń za Gwiazdorem, który jak wiemy – i tak nie istnieje.

A wiecie na co ja czekam? Na to, by odłożyć rozładowanego smartfona, zająć miejsce na krześle
obok mojej babci i po prostu zaśpiewać kolędę. Zapytacie – a prezenty? Dziękuję, posiedzę.

aha

Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto