Egzamin na prawko. Bez wątpienia temat budzący emocje. Dla jednych neverending story, dla innych już tylko wspomnienie. Ja zaliczam się na szczęście do tych drugich, chociaż nie mówię, że było łatwo. Była to walka w trzech odsłonach.

I

2 grudnia 2009. 16 30 to była godzina zero. Wszedłem do sali z dwunastoma stanowiskami komputerowymi. Czułem, że dam radę. Byłem jednym z 10 starających się zdać egzamin teoretyczny. 2 osób brakowało do zapełnienia sali. Przywitał nas miły, wysoki pan, którego imienia już nie pamiętam. Powiedział na czym polega egzamin teoretyczny, zalecił przetestować klawiaturę, po czym przystąpiliśmy do testu. Bułka z masłem. Byłem dobrze przygotowany. Po 15 minutach wszystkie osoby skończyły piszczeć klawiszami. Niestety 3 egzaminowanych odpadło na teorii. Zostało siedmiu wspaniałych. Wspaniali tylko z nazwy, bo już po kilku minutach wróciły dwie osoby z samochodów ze smutnymi minami. Nie odczuwałem stresu. Byłem opanowany. Nie drżały mi ręce. Po chwili usłyszałem swoje imię i nazwisko oraz numer pojazdu. Zobaczyłem swojego „oprawcę”. Starszy pan, wyglądający sympatycznie zaprosił mnie do auta o numerze 10, później spisał dane z dowodu osobistego. Poprawnie odpowiedziałem na 2 wylosowane wcześniej pytania. Odpaliłem samochód i poczułem „sraczkę”. Nogi mi skakały jak nie moje. Wjechałem na tzw. rękaw. Dojechałem do końca, niestety, tył auta wystawał poza miejsce do zatrzymania. Musiałem powtórzyć manewr. Nie udało mi się, przy cofaniu trąciłem tyczkę lusterkiem. Wynik egzaminu – negatywny. Przegrałem ze stresem przez nokaut.

II

4 stycznia 2010. Tym razem 7 30. Rękaw zrobiłem poprawnie za drugim razem, na górce zdechł mi silnik, ale plac zaliczyłem. Wyjazd na miasto. Powtórka z rozrywki. Stres. Jeszcze jakiś facet na mnie trąbił, chociaż jechałem prawidłowo (chciał skręcić pod zakaz). Stres. Egzaminator powiedzmy „niezbyt miły”. Stres. Omijałem pojazd, gdy usłyszałem suche słowa, wypowiedziane jeszcze suchszym głosem: „proszę tu zaparkować”. Negatywny. Stres i gorycz porażki. Ale pojeździłem już 22 minuty, także mały progres.

III

26 stycznia 2010. 16 00. Nie miałem zamiaru więcej wracać do tego miejsca, gdzie towarzyszą ludziom skrajne emocje, łzy szczęścia i łzy smutku, z przeważającą częścią tych drugich. 8 osób poległo zanim usłyszałem swoje nazwisko. Wsiadłem do auta nr 9. Ale jeszcze tu się zatrzymam przez chwilę, na korytarzu wyraźnie usłyszałem nr 6, jednak „szóstka” była na pasie ruchu, więc zgłupiałem. Egzaminator wsiadł do „dziewiątki”, poszedłem za nim wierząc, że się pomylił przy wyczytywaniu, tak też było. Z placu wyjechałem bez zarzutu, na mieście również sobie bezproblemowo poradziłem. Raz, przy zmianie pasa ruchu egzaminator zarzucił mi niezdecydowanie. Po 45 minutach wróciliśmy do ośrodka. „Pozytywny” i czyściutka kartka z samymi pozytywnymi ocenami z jednym wyjątkiem, wspomnianą zmianą pasa ruchu.

Można? Można. Recepta na sukces? Nie znam jej, mogę jedynie podpowiedzieć, robić to co robimy z przekonaniem i nie myśleć co będzie jak nie zdam. Pierwsze kilometry (jakieś kilkadziesiąt po odebraniu prawa jazdy) mam za sobą i teraz dopiero widzę jak dużo muszę się jeszcze nauczyć i jak ważny dokument mam obok dowodu osobistego w portfelu.

r_eL


Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto