„Dlaczego jesteśmy zawsze bardziej sprawiedliwi i wielkoduszni wobec zmarłych? Nie mamy wobec nich żadnych zobowiązań…”                                                                                                                                                                               [Albert Camus]

Słowa Alberta Camusa w obliczu ostatnich wydarzeń i reakcji na nie naszego społeczeństwa wydają się tak bardzo trafne, iż nie mogłam powstrzymać się od napisania do naszej szkolnej gazetki kilku słów.

23 grudnia 2005 roku urząd prezydenta naszego kraju objął Lech Kaczyński, a wraz z nim powstawała coraz większa fala krytyki na jego temat. Naszemu narodowi przeszkadzało w nim wszystko: a to, że z PiS, a to, że zwolennik Rydzyka, a to, że niski, a to, że brzydki, nie zna hymnu państwowego, nosi podarte buty. Jakby tego wszystkiego było mało, jego małżonka jest nadzwyczaj nieurodziwa, sepleni i nie zachowuje się jak dama. Z każdym dniem, miesiącem, w końcu rokiem w Internecie jak i poważnych gazetach aż roiło się od satyrycznych rysunków, kpin, nawet wulgarnych obelg skierowanych pod adresem państwa Kaczyńskich. I zapewne nadal by to wszystko trwało, gdyby nie poranek 10 kwietnia 2010 roku, a wraz z nim stosunek do pary prezydenckiej zmieniający się o 180 stopni. Zmieniający się w mediach, czasopismach, LUDZIACH…

Z każdym reportażem, wywiadem dowiadujemy się o prezydencie jak i pierwszej damie rzeczy całkowicie… nowych. Okazuję się, iż obydwoje byli ludźmi godnymi szacunku, nie ze względu na status społeczny czy też polityczny, ale ze względu na status człowieka i człowieczeństwa.

Z minuty na minutę kreowany jest coraz szlachetniejszy wizerunek pana Lecha, jak i pani Marii. Wszystkie wady, które były do bólu wywlekane, nagle tracą na znaczeniu; ważne jest to, co dobre, to co było ciepłe, sympatyczne i urocze, o czym nigdy nikt oprócz najbliższej rodziny i znajomych pary prezydenckiej nie miał okazji się dowiedzieć.

I tu powstaje moje pytanie… Czy w tym wszystkim chodzi o to, aby o zmarłych nie wypowiadać się źle /co byłabym w stanie jak najbardziej jeszcze zrozumieć/, czy o coś znacznie gorszego – że aby spojrzeć na człowieka jak na człowieka potrzeba jego śmierci? Czy potrzeba było wielkiej tragedii, aby odróżnić sprawy polityczne od społecznych? Przecież tak samo jak teraz słuchamy o życiu prywatnym państwa Kaczyńskich ze łzami w oczach żalem, smutkiem i niezgodą na ich los, tak  za ich życia mogliśmy przecież /z uśmiechem na twarzy/ dowiadywać się, słuchać sympatycznych ciekawostek o ich charakterach i poglądach, życiu. Mogliśmy…

„Śmierć ma w sobie coś takiego, że w każdym wzbudza wrażliwość. Stojąc przy trumnie, wszyscy widzimy tylko to, co dobre lub to, co zobaczyć chcemy.” I bardzo martwi mnie to, że nie jest to pierwsza taka sytuacja… Martwi mnie najbardziej to, że nigdy nie potrafimy zobaczyć tego, co w człowieku dobre wtedy – kiedy żyje, wtedy – kiedy najbardziej mógłby tego potrzebować.

emef

Inne artykuły tego Autora

Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto