Miałeś kiedyś tak, że po przeczytaniu naprawdę dobrej książki, położyłeś ją sobie na kolanach i po prostu na moment zastygłeś? Że nie mogłeś uwierzyć w to, co właśnie do ciebie dotarło? Że musiałeś raz jeszcze przeanalizować w głowie wszystkie te zdania, które chłonęły twoje oczy?
Ja tak miałam.

 

 

Miałam tak po przeczytaniu książki Jakuba Żulczyka pt: ”Ślepnąc od świateł”

No, ale może od początku – o  czym jest.

Jacek to młody mężczyzna, który przyjechał z Olsztyna do Warszawy studiować na ASP. I może by te studia skończył gdyby nie roznosił białego proszku po mieście. W dzień śpi, nocami odbiera telefony i sprzedaje towar klientom. A klientem jest każdy, zaczynając od człowieka pracującego w Biedronce, a kończąc na przedstawicielach państwa. „Kokainę walą wszyscy, których na to stać, i dosyć spory procent tych, których na to nie stać. Walą prawnicy. Politycy. Lekarze. Właściciele przedsiębiorstw. Kierownicy przedsiębiorstw. Menedżerowie niższego szczebla. Menedżerowie wyższego szczebla. Gwiazdy telewizji. Pracownicy telewizji. Właściciele agencji reklamowych. Pracownicy agencji reklamowych. Finansiści. Deweloperzy. Pisarze. Malarze. Muzycy. Publicyści. Fotograficy. Dziennikarze. Producenci. Wydawcy. Restauratorzy. Bandyci. Adwokaci. Alfonsi. Kurwy. Hotelarze”

W książce nie chodzi tylko o narkotyk, jego handel, kto go bierze, kto go rozdaje. Tu chodzi o sens wszystkiego, o sposób postrzegania świata i tego, co naprawdę jest ważne, realne, a co urojone i nieistotne.

Nigdy nie sądziłam, że mój umysł będzie tak bardzo zaprzątała postać Jacka - dilera kokainy, człowieka bez empatii, dla którego liczą się tylko pieniądze. Nie myślałam też, że tak brutalnie i ostro zostanie mi przedstawiona Warszawa, którą od zawsze uważałam za piękną drogę do osiągnięcia czegoś wielkiego, za ścieżkę do sukcesu. Żulczyk dobitnie zmieszał z błotem ten obraz ukazując stolicę jako potwora, który z prawdziwych wartości robi papkę brudu, nieszczęść i destrukcji.

Wyróżnikiem tej powieści jest również język autora. Nie oszczędza wulgaryzmów, perfekcyjnie posługuje się brutalnym i dosadnym językiem, który sprawia, że prawie dosłownie czuć smród, bród i ciemność historii. To nie jest żałosna bajeczka o tym, że ludzie są lepsi i gorsi. Tu na każdym kroku widać, jak rzeczywiście wygląda prawdziwe ZŁO.

Czasami dwa razy wolno i w jeszcze większym skupieniu czytałam jakieś zdania, żeby jakoś je przetrawić, rozplątać, pojąć. Nie chodzi o to, że ich nie rozumiałam – po prostu uderzała mnie ta dobitność prawdy, realności i tego, co tak naprawdę dzieje się dzisiaj, teraz, właśnie w TYM momencie.

To nie jest książka dla wszystkich. W sumie, to nawet nie jest książka dla mnie. Jest zbyt ciężka, przygniatająca i mącąca umysł. Po jej przeczytaniu wszystko wygląda inaczej, wyraźniej, mocniej. Wszystko widać z innej perspektywy. Nawet zwykły, przejeżdżający samochód. A może właśnie za jego kierownicą siedzi taki Jacek, który jedzie uszczęśliwić kogoś białą kreską …

Z drugiej strony, naprawdę cieszę się, że przeczytałam to dzieło. Tak, dzieło. Bo według mnie ta książka zasługuje na takie właśnie określenie. Cieszę się, że jest kolejnym skarbem w mojej kolekcji. Kolejną historią, do której na pewno wrócę jeszcze kilka razy.

Kolejnym uświadomieniem rzeczywistości.

 

Aren Steph

 

 


0
Nie masz konta? Zarejestruj się

Zaloguj się na swoje konto